Rozdział 34.

23 4 21
                                    


Pozostałe dni minęły spokojnie. W piątek od samego rana padał zimny i nieprzyjemny kapuśniak. Około godziny trzynastej Ewelina wyszła z pracy. Na czternastą trzydzieści umówiła wizy-tę u weterynarza. Musiała jeszcze podjechać po Pirata do rodziców. Denerwowała się tym spotkaniem. Miała nadzieję, że mężczyzna zechce z nią porozmawiać.

Weszła do poczekali i usiadła w rogu osłoniona przez dużego kwiatka w doniczce. Nerwowo głaskała Pirata. Dodawała i sobie i jemu otuchy. Powtarzała w myślach: „wszystko będzie dobrze". No bo ile można się gniewać?

Chociaż martwiła się, że Andrzej nie odpisuje i nie odbiera telefonów. Z drugiej strony miała nadzieję, że z nią porozmawia. Obserwowała z coraz większą obawą umniejszającą się liczbę pacjentów. Kiedy ostatnia klientka weszła do gabinetu z czarnym, łaciatym kotem, podniosła się z krzesła z wahaniem. Recepcjonistka rzuciła okiem.

— Przepraszam, czy w czymś pani pomóc? — zapytała uprzejmie, a jednocześnie uśmiechnęła się pod nosem.

— Nie — odpowiedziała Ewelina starając się być opanowaną.

Podeszła do zbiornika z wodą i nalała sobie do plastikowego kubka wody. Z nerwów zaschło kobiecie w ustach. A serce boleśnie dudniło w piersi. Na chwiejnych nogach wróciła na krzesło. Co się z nią działo? Zwykle była taka opanowana? Wzięła kilka głębokich wdechów i powoli uspokoiła się. Pogłaskała, tym razem spokojniej Pirata. I spojrzała na zegarek jako nosiła na ręku. Za kilka minut wchodzą do gabinetu.

— Gotowy, przyjacielu? — szepnęła do czworonoga. — Damy radę co nie? Jakoś to będzie.

Drzwi uchyliły się i z gabinetu wyszła włascicielka kota.

— Dziękuję za pomoc, doktorze — rozległ się melodyjny, miły głos.

— To moja praca — na ten głos, serce kobiety chciało wyskoczyć z piersi. — Proszę postępować zgodnie z tym co pani zaleciłem. Proszę się umówić na następną wizytę.

— Dobrze.

Ewelina podniosła się i stała wyczekująco. Rozczarowana usiadła po chwili. Drzwi gabinetu zamknęły się. „Może powinnam sobie pójść?" – zastanawiała się. Wreszcie zrezygnowana wstała z krzesła i powolnym krokiem ruszyła ku wyjściu z przychodni.

— Właścicielkę psa Pirata zapraszam wraz z czworonogiem — rozległ się szorstki, męski głos.

Ewelina stanęła jak struna. Przez kilka sekund, któtre dla niej trwały wieki, odwróciła się w stronę głosu.

— Chce pani zrezygnować z wizyty? — zapytał Andrzej przeszywając ją spojrzeniem.

Ewelinie zrobiło się gorąco. Przełknęła ślinę. Pirat zaszczekał z aprobatą,

— Nie, skądże — powiedziała głośno. Drżący głos potoczył się po poczekalni.

A pacjentka i recepcjonistka ukradkiem przypatrywały się rozgrywającej się scenie.

— To w takim razie zapraszam do środka — rzekł weterynarz nieco łagodniej.

Kobieta przeszła dystans. Pirat opierał się nieco.

— No weź się nie wygłupiaj — szepnęła Ewelina ciągnąć za smycz. — Jesteśmy w tym razem... No błagam cię. Nie bądź zdrajcą.

Czuła jak cała się spina z wysiłku.

— Jak będziesz grzeczny, to w domu coś dostaniesz! — obiecała Ewelina i pogłaskała Pirata za uszami. Pies przymknął oczy i przekrzywił głowę.

Życzenie. (ZAKOŃCZONE).Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz