16. but i just can't wait for love to destroy us

1.9K 97 50
                                    



Pedri

- Wiedziałeś, że moje mieszkanie wykupił jakiś piłkarz?

Zakrztusiłem się jednym z czekoladowych ciasteczek, których całą puszkę wcisnęła nam dzisiaj Tina w ramach prowiantu na podróż. Mój niezawodny brat zamachnął się i z całej pety uderzył mnie w plecy jakbym conajmniej się zadławił, na co posłałem mu wściekłe spojrzenie. O ile byłem już przyzwyczajony do tego typu sytuacji, to wolałem uniknąć ich kiedy oprócz nas w samolocie było jakieś sto dwadzieścia innych osób.

- Nie martw się Tina. - Fernando objął ją ramieniem i przycisnął tak mocno, że prawie oczy wyszły jej na wierzch. - Znajdziemy coś.

Dobrze, że byłem zajęty zrzucaniem okruszków ze swoich spodenek, bo inaczej prawdopodobnie zakrztusiłbym się po raz kolejny. Skrzyżowałem spojrzenia z moją dziewczyną żeby upewnić się, czy powinniśmy już teraz oświadczyć Fernando, że za jego usługi już dziękujemy. Odchrząknąłem.

- Wiesz, właściwie to...

- Proszę zapiąć pasy. - wszedł mi w zdanie stewart, który dosłownie zmaterializował się przy naszych fotelach. Burknąłem potwierdzenie pod nosem i wykonałem to, o co poprosił.

- Nie ważne. - machnąłem ręką lekceważąco. Postanowiłem wrócić do tematu później.

Nadszedł ten moment, w którym bardzo chciałem wyglądnąć przez okno bo krajobraz Teneryfy stał się doskonale widoczny, a ja z całego serca kochałem to miejsce. Niestety, miejsce przy oknie zajął mój brat a zaraz obok niego usiadła Tina. Nie żeby nie chciała odstąpić mi lepszego widoku, po prostu Fer stwierdził, że woli siedzieć obok niej niż mnie. Czyli po krótce o naszej miłości braterskiej.

Z pewnością tym, co zawsze mocno odczuwałem po przylocie na moją rodzinną wyspę, były porywiste wiatry. W Barcelonie rzadko co zdarzały się tak mocne podmuchy, które tutaj były na porządku dziennym. Z tego też powodu ja byłem przygotowany, ale Tina niekoniecznie bo zaraz po wyjściu z samolotu wyleciał jej z rąk magazyn sportowy, którego kupiła na lotnisku i słuch po nim zaginął. W prawdzie mój waleczny brat zaproponował, że pobiegnie za nim i go złapie, ale jego determinacja skończyła się gdy napotkał na drodze wysokiego mięśniaka w odblaskowej kamizelce, który kazał mu wracać do wyznaczonej strefy.

Tak czy siak, cieszyłem się jak dziecko za każdym razem gdy tu wracałem. Teraz nie było inaczej. Nie mogłem już się doczekać aż pokażę Tinie gdzie dorastałem i stawiałem pierwsze kroki w piłce nożnej. Po odebraniu bagaży wsiedliśmy do samochodu Fernando i pojechaliśmy do domu. Tina przez ten cały czas patrzyła przez okno i coś mi podpowiadało, że mimo incydentu z utraconą gazetką, i tak jej się tu podoba.

Nie zdążyliśmy jeszcze zatrzymać auta, kiedy moja mama wybiegła w naszą stronę z szeroko otwartymi ramionami. Uśmiechnąłem się szeroko i poczułem prawdziwe szczęście, którego nie był w stanie przekreślić fakt, że najpierw wyściskała moją dziewczynę a dopiero później mnie i Fernando.

- Tak się cieszę, że jesteście. - stwierdziła, opierając dłonie o biodra. - Jesteście głodni? Zarezerwowaliśmy stolik w restauracji na dziewiętnastą.

- Tam gdzie zwykle? - ucieszył się Fer, na co mama przytaknęła z zadowoleniem. - O matko, nie mogę się już doczekać.

- Gdzie tata? - spytałem, nie widząc nigdzie mężczyzny.

- Och, siedzi jeszcze w pracy, ale niedługo powinien wrócić. Też nie mógł się doczekać. - uszczypnęła mnie w policzek a Tina zachichotała. - Coś mizernie wyglądasz, znowu zalecili ci jakąś dietę?

- Nie, to tylko kuchnia Fera. - mruknąłem, zgodnie z prawdą i uchyliłem się przed jego uderzeniem. - Wszystko w porządku, po prostu jestem zmęczony.

te quiero  || Pedri GonzalezOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz