22. i like you a lot, so i do what you want.

1.5K 71 81
                                    


- Przyszedłem po Tinę. - oświadczył Pablo, opierając się o framugę drzwi. Zmierzył nas przy tym podejrzliwym spojrzeniem i przez moment wystraszyłam się, że widać po nas co przed chwilą robiliśmy. - Nie wiem czy pamiętasz, ale umówiłaś się z dziewczynami na zakupy.

- Pamiętam. - wypaliłam. - Po prostu... - zerknęłam w stronę Pedro. - Jednak nie potrzebuję sukienki.

- Och, to nie szkodzi. - machnął dłonią. - Potem jadą na drinki, dlatego ja robię za kierowcę. Poza tym jesteś już gotowa, prawda?

Co miałam powiedzieć? Prawdę, narażając tym samym Pedro na miano zazdrośnika i niszczyciela dobrej zabawy, czy okłamać swojego kuzyna i wystawić przyjaciółki? Jeszcze raz spojrzałam na Gonzaleza, który przez ten cały czas stał z założonymi ramionami, wyraźnie nie siląc się na żadne wyjaśnienia.

- Ja...

- Co tak na niego zerkasz? - zmarszczył brwi Pablo, zauważając moje zakłopotanie. - Rany, jedziesz czy nie?

- Nie.

- Dlaczego?

- Bo nie chce. - wtrącił w końcu Pedro, wyraźnie zniecierpliwiony. - Co w tym trudnego do zrozumienia?

- Co się dzieje? - w progu pojawiła się Carmen, skacząc wzrokiem po naszej trójce. - Tina, czekamy na ciebie, możemy już jechać?

- Najwyraźniej nie chce jechać. - mruknął do niej Pablo, na co ta zmarszczyła brwi i posłała mi pytające spojrzenie.

- Jak to nie chcesz jechać? Przecież to ty zaproponowałaś spotkanie i jeszcze dziesięć minut temu pisałaś, że jesteś gotowa.

Uchyliłam usta żeby powiedzieć coś na swoją obronę, ale równie szybko je zamknęłam. Przecież obiecałam Pedro, że z nim zostanę. Ale jeszcze wcześniej umówiłam się z przyjaciółkami i wystawienie ich teraz, jak już po mnie przyjechały, wydawało się trochę wredne. Najgorszy w tym wszystkim był Gonzalez, który wciąż nie zrobił nic żeby mi pomóc.

- Zmieniły nam się plany. - rzucił, wzruszając ramionami. - To wszystko.

- Może niech Tina się wypowie. - mruknął rozdrażniony Pablo.

- Pedro ma rację. - powiedziałam nieśmiało. - Chcielibyśmy... spędzić trochę czasu razem. - przez ten cały czas chowałam ręce za plecami mając w pamięci to, jak dokładnie mój kuzyn mi się przygląda. Siniak na przedramieniu nie był ogromny, ale zauważalny i nie było go tam jeszcze wczoraj więc wolałam nie ryzykować.

- Nie mogłaś napisać nam tego pięć minut temu jak po ciebie jechaliśmy? - dopytywała Carmen, lekko zdenerwowana. - Tak się nie robi, Tina.

- Boże, co wam zajmuje tyle czasu? - przez drzwi wmaszerowała Andrea i na widok całej czwórki, ucinającej sobie pogawędkę w przedpokoju, jej brwi wystrzeliły do góry. - Cholera, to jakaś kłótnia rodzinna czy co?

- Tina nie chce jednak jechać. - wyjaśniła jej Carmen, posyłając mi nieprzyjazne spojrzenie.

- Co? Czemu?

- Wystarczy! - zarządził Pedro, któremu skończyła się już cierpliwość. - Nasz dom to nie pierdolona gawędziarnia. Jedźcie już na te zakupy i dajcie nam spokój.

- Ktoś tu ma zły humor. - burknęła Andrea, ciągnąc za sobą Carmen. Wyszły, kierując się z powrotem do samochodu, ale Pablo ani drgnął. Wpatrywał się w swojego przyjaciela tak intensywnie, jakby mnie tu w ogóle nie było.

- Tina? - rzucił, nie spuszczając z niego wzroku. - Zostawisz nas na chwilę samych?

- Ale...

- Wyjdź. - rozkazał nieugiętym tonem, więc wywróciłam oczami i posłusznie wyszłam z domu, idąc na ogródek.

te quiero  || Pedri GonzalezOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz