25. eyes don't lie

1.5K 81 69
                                    


Valentina


- Byłaś już kiedyś na jakimś weselu? - zagadnęłam nieśmiało do Lucii, przerywając ciszę między nami. Nie była ona niezręczna, wręcz wskazana, bo siedziałyśmy na naszej sofie już od godziny wpatrując się ślepo w odgrywany mecz tenisa. Dziewczyna zdawała się być do bólu zainteresowana, czego nie można było powiedzieć o mnie. Przede wszystkim dlatego, że zdecydowanie za bardzo stresowałam się jutrzejszym dniem.

- Tak. - odparła krótko, nie odrywając wzroku od telewizora.

- I co?

- Nic. - wzruszyła ramionami.

- Jak to nic? - rzuciłam, nieco zniecierpliwiona. - Jak było?

- Normalnie. Długa msza, płaczący ze wzruszenia ludzie, tańce z wujkami na sali weselnej. A, i cała tona żarcia, które możesz potem dostać do domu jeśli wystarczająco podliżesz się pani młodej. Tak jak mówiłam - nic specjalnego.

- Powinnam ubrać sukienkę za kolano czy przed?

- Jakie to ma znaczenie?

- Duże. Chciałabym... wyglądać ładniej niż zwykle. - wyznałam, sięgając po popcorn z miski. Lucia zmarszczyła brwi i zerknęła na mnie z ukosa po raz pierwszy.

- Dlaczego? - gdy odpowiedziała jej cisza, prychnęła. - Chyba nie żeby zaimponować mojemu kuzynowi, prawda?

- Nie, oczywiście, że nie... - pokręciłam głową, z cichym westchnięciem. - Chociaż w jego temacie... też się trochę stresuję. Nie widzieliśmy się tyle czasu, myślisz że powinnam z nim porozmawiać? Czy może udawać, że go nie widzę?

- Powinnaś dać sobie z nim spokój, Tina. - burknęła dziewczyna, wyraźnie znudzona tym tematem. Mimo, że nie poruszałam go często. Zazwyczaj to ja sama biłam się ze swoimi myślami. - Było ci źle bez niego?

Tak - pomyślałam, ale szybko skarciłam się za tę myśl.

Zupełnie obiektywnie: nie było mi źle. Jasne, pierwsze miesiące niebywale cierpiałam, przede wszystkim wewnątrz, ale takie już uroki rozstania. Dzięki temu mogłam skupić się na sobie, siatkówce i bądź co bądź, pogłębiłam relacje z przyjaciółkami. Nawet z Chiarą rozmawiałam znacznie częściej i już zaczęłyśmy planować jej przyjazd do Barcelony.

Mimo tego gdzieś głęboko w sercu odczuwałam tęsknotę. Brakowało mi obecności ukochanej osoby, jej czułości, pocałunków... raz nawet zwierzyłam się z tego Andrei, na co ta stwierdziła, że przyda mi się wypad do klubu i poznanie kogoś nowego. Spoiler - nie zrobiłam tego i nadal nie mam zamiaru uciekać się do takich opcji. Tego już absolutnie nikomu nie mówiłam, ale poczułam wtedy, że brakuje mi po prostu tej jednej osoby. I w głębi serca miałam nadzieję, że może kiedyś, gdy obydwoje się zmienimy, wrócimy do siebie i znowu będziemy razem.

Widząc wahanie na mojej twarzy, Lucia pokręciła głową z niedowierzaniem, wstała i zapaliła światło. Skrzywiłam się, bo przez dłuższy czas siedziałyśmy w kompletnej ciemności, nie licząc ekranu telewizora. Dziewczyna sięgnęła po telefon, wyszukała coś na nim i wyciągnęła urządzenie przed siebie, pokazując mi fotografię.

- Wiesz co to jest? - spytała, unosząc brwi.

- Zdjęcie Pedro?

- Nie. To jest to, co profesjonalnie określa się jako kretyna. Naukowcy nazywają go wybrykiem natury, fanki najseksowniejszym człowiekiem chodzącym po tej ziemi, a ja - spowinowaconym ze mną zgredem, który na wszystkich imprezach rodzinnych zjada ostatni kawałek sernika.

Wpatrywałam się z konsternacją w Lucię, usiłując jej przekazać, że nie mam pojęcia co ma na celu. Biorąc pod uwagę fakt, że pokazała zdjęcie prosto z treningu, na którym włosy przyklejały mu się do czoła, podkoszulek ukazywał umięśnione ramiona a jego skóra mieniła się w słońcu, naprawdę trudno było mi się z nią zgodzić. W pewnym momencie zauważyła chyba, że trochę za bardzo zagapiłam się na fotografię bo wyłączyła telefon, unosząc podejrzliwie brew.

te quiero  || Pedri GonzalezOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz