take my hand - take my whole life too.

1.5K 73 75
                                    




Valentina

Przejechałam dłonią po białym materiale, zrzucając z niego niewidzialny kurz. Było to zupełnie niepotrzebne, lecz w moich oczach konieczne by choć trochę przyzwyczaić się do sytuacji, w której się znalazłam. Moja suknia sięgała do ziemi, zasłaniając misternie wybrane przez Sofię buty, które i tak nieuchronnie miałam zdjąć po pierwszym tańcu. Były wygodniejsze niż większość opcji, które mi zaproponowała, ale wciąż nie dostatecznie, bym czuła się w nich komfortowo.

Suknia, natomiast, była spełnieniem moich marzeń. Zawsze fantazjowałam o fasonie księżniczki, z długim trenem i koronkowymi zdobieniami. Materiał opinał się na mojej talii, a koronka schodziła się w piersiach, obejmując również do połowy odsłonięte ramiona. Na nie, z kolei, opadały moje na wpół upięte włosy, układając się w anielskie loki. To akurat było sprawą Carmen. Zadbała o szyk i trwałość mojej fryzury, w którą z wielkim skupieniem, wpinała właśnie welon.

Z boku przypatrywały nam się Sofia, Andrea, Noelia i Chiara. Ta ostatnia przybyła do Hiszpanii razem z całą moją rodziną, nie chcąc przegapić dnia, którego oczekiwałyśmy tak długo.

Choć ja i Pedro zaręczeni byliśmy od ponad dwóch lat, wcześniej nie mieliśmy głowy do organizacji wesela. Skupialiśmy się na małym Pablo i Stelli, którzy w pierwszych latach życia potrzebowali maksimum naszej uwagi. Poza tym, chciałam dać sobie czas na regenerację po ciążach i powrót do formy. To drugie wciąż nie do końca mi się udało, bo nie wyglądałam tak, jak przed urodzeniem dzieci, ale to nie było aż takie ważne.

- Dobra. - szepnęła Carmen, niepewnie się ode mnie odsuwając. - Chyba... jesteś gotowa.

Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i na mojej twarzy rozciągnął się szeroki uśmiech. Byłam szczęściarą. W tym ważnym dniu nie musiałam nawet oddawać się w ręce specjalistów. Miałam od tego swoje przyjaciółki. Carmen, Andy, specjalistkę od makijażu i twórczynię dzieła, które miałam na sobie no i Sofię - ekspert od spraw modowych, sukienek, butów i biżuterii.

Nie tylko one pomogły. Wielką rolę miała również moja kuzynka, Aurora, która zajęła się aranżacją naszego ogrodu, wystrojem namiotu, dekoracjami i jedzeniem. Byłam jej za to bardzo wdzięczna, choć ona czerpała z tych wszystkich rzeczy tyle radości, że nie chciała słyszeć o jakiejś rekompensacie. Zarówno ona, jak i my, od ostatnich miesięcy wręcz żyliśmy uroczystością, która nadeszła dzisiaj.

- Jesteś pewna, że chcesz to robić? - spytała Andrea, tuż po mocnym objęciu mnie, uważając jednak, by nie zniszczyć makijażu. - Mamy jeszcze szansę uciec.

- A co z moimi dziećmi?

- Zostaną z wujkami.

- Ale mnie zachęciłaś. - prychnęłam, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Nie wiem komu z nich ufam mniej.

Oczywiście, że żartowałam. Choć niegdyś miałam Gaviego i Fernando za mało odpowiedzialne osoby i wahałabym się przed zostawieniem im choćby własnego psa pod opieką, bardzo się zmienili. Nie byłam do końca pewna w którym momencie, jednak obstawiałam, że stało się to po urodzinach naszego pierwszego syna. Obydwoje desperacko zabiegali wówczas o jego względy, lecz jednocześnie widzieli, jak bardzo przeczulona jestem na jego punkcie i nie chcieli mi dać powodów do zmartwień. Z czasem zauważyłam, że mogę zostawiać go pod ich opieką i z rozbawieniem obserwowałam więź, tworzącą się między Pablo a Gavim. Jak to stwierdził Pedro - imię zobowiązuje.

te quiero  || Pedri GonzalezOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz