5. Milo

2K 207 237
                                    

– Nie mogę teraz przyjechać! Matka niedługo wyjeżdża na miesiąc rehabilitacji, muszę wdrożyć nową nianię – warknąłem do rozmówcy.

– To nie była prośba – odparł ostrzegawczo. – Potrzebujemy cię na miejscu, więc przybądź. Bez potrzeby bym cię nie wzywał.

Zazgrzytałem zębami. Nowa niania radziła sobie bez zastrzeżeń, ale minął tydzień, w którym nie brałem czynnego udziału w wychowaniu syna. Nie miałem pewności, że jej się zaraz energia nie skończy, jak kilku poprzednim. A wtedy? Powrót na szybkiego, skoro matka sobie nie poradzi z tym małym urwisem, zwłaszcza że z tak poważną dysfunkcja kręgosłupa, nie może go nosić, nie ma opcji!

– W razie co, będę musiał się szybko ewakuować – podsumowałem, zastrzegając sobie prawo do ostatniej decyzji.

– Dobrze – westchnął.

– Mam się pojawić w Lyon? – rzuciłem pytaniem, pakując laptopa do torby.

– Spotkajmy się w Marsylii.

Zaskoczył mnie, ale starałem się tego nie okazywać.

– Mam na łbie sprawę najemnika, pragnę podkreślić – kłóciłem się. – Poza tym, chyba uzgodniliśmy, że nie pojawiam się w terenie Marsylii.

Alfred oparł brodę o dłoń i uśmiechnął się nieznacznie. Dobrze, że nie widział, że z nerwów zaciskam dłonie pod biurkiem.

– To miasto jest pełne Algierczyków, ktoś mnie może rozpoznać – argumentowałem ciągiem.

– Wrzucam ci adres, to nie jest dzielnica w jakiej cię mogą rozpoznać. – Uśmiechnął się krzywo. – Nie takiego, jak teraz wyglądasz.

Nie było sensu z nim dyskutować, to on wydawał rozkazy.

– Do zobaczenia.

Rozłączyłem się i wyłączyłem komputer. Do spakowanego laptopa włożyłem ładowarkę i telefon, scyzoryk majsterkowicza i to by było na tyle. Standardowo, zabezpieczyłem pomieszczenie „plombując je" kodem i ruszyłem do sypialni.

Kilka dni, tak twierdził szef. Zabrałem więc w torbę sportową ciuchy na przebranie w adekwatnej ilości plus komplet zapasowy. Zajrzałem jeszcze do sypialni syna.

Nico spał z nóżkami opartymi na biodrze niani. Julie chrapała z otwartą buzią i nie wiedzieć czemu, ten widok mnie nie rozśmieszył, a nieco rozczulił. Kiedy spała, wyglądała przeuroczo, gorzej, gdy mnie pouczała na każdym kroku. Wtedy miałem ochotę wydać na nią zlecenie.

Gdy kobieta się poruszyła, wycofałem się, aby nie zostać przyłapanym na podglądaniu. Przekazałem matce instrukcje, zostawiłem umowę o pracę w nowym pokoju niani, do którego przeniosłem walizki Julie przed rozmową z szefem, i ruszyłem przed siebie.

Marsylia... mój dawny dom, chociaż kochałem Lyon, tu zawsze wracałem z wielką radością. Kiedyś.

Obecnie, wysiadając z auta, poczułem nieprzyjemne ukłucie w sercu. Marsylia kojarzyła się z chorobą ojca, porwaniem Tamary, odejściem narzeczonej. Niby tylko miejsce, lecz każda cegiełka była nasączona wspomnieniami. Żałowałem, że tymi negatywnymi, doprowadzającymi mnie do zadumy i smutku. Z natury, byłem pogodną osobą. Ponownie użyję słowa: kiedyś!

Podjechałem pod wskazany przez Alfreda adres, zaparkowałem auto i zafiukałem, ujrzawszy miejsce spotkania. Dom, a raczej rezydencja, mieściła się na wzgórzu z murowaną zagrodą na pięć metrów wysokości.

Zgodnie z instrukcją, chociaż nigdy nie byłem w tym miejscu, wpisałem swój standardowy numer i dopisałem klucz, a furtka stanęła otworem. Zero ochrony, żadnych dodatkowych osób sprawujących kontrolę.

ŻUL - I - JAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz