24. Julie

893 139 55
                                    

– To jaka dziś bajka? – zagaiłam do Nico, kiedy już grzecznie leżał po kąpieli i tulił misia. Tak, miś wygrany w wesołym miasteczku przez Milo był ukochaną zabawką malca.

– Zaśpiewasz mi, Julie? – zaproponował chłopczyk i spojrzał na mnie, prosząc.

Pogłaskałam Nico po jego ciemnych loczkach i uśmiechnęłam się z czułością. Zmęczony szkrab, to słodki szkrab. A ten maluch był najsłodszą istotą jaką kiedykolwiek poznałam.

Boże, Julka, zakochałaś się w chlebodawcy i jego ojcu!

– A co chcesz usłyszeć, co? – zadałam pytanie po polsku, a po chwili powtórzyłam je po francusku. Coraz częściej mówiłam do Nico w rodzimym języku, a on zazwyczaj się zawieszał, czasami odpowiadał nie na temat.

Spokojnie... i tak miałam w planach nauczyć go polskiego, a co!

– Polski – wyszeptał zawstydzony.

Zaskoczona zawiesiłam wzrok na Nico. Nie znałam zbyt wielu utworów. Lubiłam słuchać takiego dziwnego gatunku, jak polskie hip hopolo. Czyli, ni to rap, ni to pop. Ale takiego utworu nie byłabym w stanie zanucić, czy wypowiedzieć.

Wzięłam głęboki oddech i zanuciłam swoim marnym falsetem, byle tylko dziecinie uszy nie odpadły.

– Powiedz, że mnie kochasz, nie żałujesz żadnej z chwil. Obudź w środku nocy, wtul się we mnie z całych sił. Powiedz, że wciąż czujesz dreszcz, kiedy zbliżam się. Że nie wszystko o mnie wiesz, a wciąż poznać chcesz – zanuciłam.

Nico zachichotał przeuroczo i zasłonił oczka, piąstkami.

– Kochasz – szepnął po polsku.

– Tak – odparłam prawdą i pogłaskałam Nico po główce. – Kocham. – Ciebie na pewno.

Na szczęście maluch zgodził się na bajkę. W sumie był tak wymęczony podróżą, że padł jak worek ziemniaków po dwudziestu minutach. Zostawiłam w jego pokoju zapalone światło lampki i przymknęłam drzwi.

Była dopiero dwudziesta pierwsza, zaś Milo... nie zapowiadało się, aby wrócił tej nocy. Przez przeprowadzkę do nowego domu, w którym doszło do włamania, nie miałam żadnych rzeczy, oprócz tego, co posiadały nasze bagaże. A w nich? Brudne ciuchy!

Otworzyłam wszystkie walizki i zabrałam się za sortowanie odzieży. Po podzieleniu na białe, kolor i ciemne, wstawiłam pierwsze pranie i tanecznym krokiem ruszyłam do lodówki.

Mam tę moc, mam tę moc, opierdolę to wszystko w noooooc...

– Ciekawe, kurwa, co? – mruknęłam, lustrując zawartość urządzenia. – Światło niejadalne, półki, kurwa, też! Sam ser... – skrzywiłam usta.

Otworzyłam zamrażarkę i nieco mi się humor poprawił.

– Oooo weź to poczuj – zaśmiałam się, śpiewając stary, hip hopolowy kawałek Onara i Lerka. Oczy miałam skierowane na cudowne krewetki brzuszki.

I jak mi tu ktoś zaraz wyjedzie, że te w skorupie lepsze, to życzę im smacznego!

Chwyciłam za opakowanie z napisem „jeden kilogram" i uśmiechnęłam się niczym Kevin w Nowym Yorku na widok karty kredytowej ojca.

– Ja pierdu, jak tu cicho bez Nico – mruknęłam sama do siebie.

W końcu wpadłam na pomysł. Wzięłam telefon, odnalazłam w zakamarkach pamięci starą playlistę i włączyłam kawałki, które mi towarzyszyły w pierwszych miesiącach pracy we Francji.

Wsłuchując się w dosyć skoczne melodie łagodnego hip hopu, dorwałam makaron spaghetti, podsmażyłam na maśle krewetki z czosnkiem i machałam dupą w rytm melodii, a co!

ŻUL - I - JAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz