30. Julie

1.5K 185 77
                                    

Ostatni rozdział 😎 Jeszcze bonus i finito 😈

🎶🎶🎶

Nie mogłam uwierzyć, że człowiek, który stał i tulił Nico, to Milo. Chociaż to był Milo!

Nie dalej jak trzy dni temu otrzymałam suchą wiadomość, że śpiączka farmakologiczna musi się przedłużyć. Kiedy zapytałam o to Suzi, powiedziała, że nic więcej nie wie! A wystarczyło zjechać dwa piętra, zapytać lekarza, by się dowiedzieć i mnie uspokoić.

Nas uspokoić!

Nico bardzo wszystko przeżywał, a mnie się kończyły kłamstwa, bo ile razy można było powtarzać, że tato śpi, bo jest bardzo zmęczony, no ile?

– Na Boga, Milo! – fuknął, z ledwością wchodzący pułkownik Gautier.

Gdy zobaczyłam, że mężczyzna wtacza ciężką walizkę, już chciałam mu pomóc, ale w porę się zatrzymałam i zwiesiłam głowę. Nie mogłam nosić nawet Nico, a zapewne był lżejszy od bagażu.

– Milo, pozbieraj łakocie, bo je zaraz rozgniotę i idźże w końcu przed siebie! – warknął pułkownik, po chwili westchnął głośno i zrobił sobie przystanek na półpiętrze.

Stałam i tylko się przyglądałam, a Milo nie spuszczał ze mnie wzroku. Postawił Nico na nóżkach, pozbierał rozwaloną zawartość i zajrzał do środka.

– Szybka sałatka owocowa – mruknął Milo.

Zachichotałam, a mężczyzna spojrzał na mnie, po chwili jego wzrok, po raz drugi, zatrzymał się na brzuchu. Oderwałam od niego ręce i uśmiechnęłam się nieśmiało do Milo.

Słowa? Nie, tych akurat zabrakło. Chyba pierwszy raz.

– Wyglądasz na zaskoczoną – zagaił uprzejmym głosem Milo. Chwycił rączkę Nico i ruszył w moim kierunku.

– Ty chyba też – odparłam wciąż zmieszana, co zabrzmiało niepewnie.

Milo w końcu podszedł do mnie i uniósł siatkę. Naprawdę miałam ochotę się zaśmiać.

– Truskawki, maliny i borówki – wymienił, szczerząc się. – Moje wkupne do mieszkania.

– Słabiutkie – zacmokałam. – A gdzie bita śmie...?

Nie zdążyłam dokończyć, kiedy mąż przytulił mnie i pocałował w czoło. Od tego gestu zebrało mi się na łzy. Ostatnio potrafiłam rozpłakać się od wszystkiego, a teraz to beczałam jak bóbr i głośno pociągałam nosem.

– Będę jechał! – odezwał się Alfred, mącąc mi nastrój beksy.

– Panie pułkowniku – wyjąkałam i pociągnęłam nosem. – Tak nie wypada, chociaż na chwilę, zapraszam.

Mężczyzna jedynie pokręcił głową.

– Zabawię tydzień w Polsce, więc mogę was odwiedzić, wracając do Krakowa, ale teraz – chrząknął i zmierzył Milo twardym wzrokiem – porozmawiajcie.

Pułkownik Gautier uścisnął nam dłonie i po prostu się oddalił.

Pogadać... nie było jak. Nico dostał jakiegoś kopa, jakby był na cukrowym haju, ale chłopczyk zwyczajnie nie umiał nacieszyć się Milo. I co uważałam za swój największy sukces, mówił do niego „papa".

Tak, tym też się nieziemsko rozczuliłam. Krojąc warzywa na zupę, okraszałam ją własnymi łzami. Ze wzruszenia!

Julka, to tylko hormony, spokojnie, tylko hormony!

Na szczęście maluch po wygłupach z Milo i zjedzeniu miski zupy, rzucił poduszkę na dywan, położył się na niej i przytulając miśka wygranego przez ojca w wesołym miasteczku, zasnął na popołudniową drzemkę.

ŻUL - I - JAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz