Rozdział 38. - Rozwiane chmury

104 7 3
                                    

„Nie! Nie Harry! Nie Harry! Weź mnie, ale nie jego! Zabij mnie, tylko nie Harry'ego! Nie! Nie Harry!..."

Te słowa były pierwszym, co Harry usłyszał po dłuższym stanie nieświadomości. Następnie poczuł tak silny ból, jak gdyby pocisk rozsadzał mu głowę. Z tego bólu Gryfon, choć niechętnie, gwałtownie rozchylił powieki i od razu uderzyło go medyczne światło skrzydła szpitalnego. Przez moment nie mógł sobie przypomnieć, dlaczego się tu znajduje, jednak w jego pamięci zagościła chmara dementorów, latające wokół nieudolne patronusy i jeden mu nieznany – srebrzysta fretka. Uznał jednak, że później zastanowi się nad jej autorem, a zamiast tego obejrzał się, kto oprócz niego znajduje się w szpitalu. W łóżku po jego prawej stronie leżała Cho Chang, która, jak zauważył po miarowo unoszącej się klatce piersiowej, nadal spała. Obróciwszy głowę na lewą stronę, ujrzał Rona patrzącego się w sufit. Młody Weasley szybko poczuł wzrok przyjaciela, na co zareagował bladym uśmiechem. Ron bezgłośnie powiedział „Hermiona" i wskazał głową w swoją lewą stronę, żeby dać znać, że ich przyjaciółka też tu jest. Harry nie mógł się powstrzymać od podniesienia się lekko na łóżku, by zobaczyć Hermionę, jednak ten drobny szelest wystarczył, by obudzić Cho z, jak się okazało, dość płytkiego snu.

— Harry! — syknęła Cho cicho i wyciągnęła rękę, by złapać dłoń Gryfona. — Jesteśmy w szpitalu? — Harry kiwnął głową. — Co z resztą?

— Ron i Hermiona są tu, chyba dobrze się czują — szepnął Harry, kiwając głową w stronę dwójki przyjaciół. — Widziałaś na końcu tę fretkę?

— Jaką fretkę? — zdziwiła się Cho.

— Ja widziałem — rzekł cicho Ron. — Myślisz to samo, co ja?

— Tak — odparł Harry, odwracając się do przyjaciela. — Chyba mamy odpowiedź na te podróże profesora Snape'a i Dracona Malfoya — dodał, stawiając ironiczny nacisk na dwa nazwiska.

— O czym wy mówicie? — spytała Cho ze zdumieniem, lecz zanim ktokolwiek zdążył otworzyć buzię, do skrzydła szpitalnego weszli gęsiego: profesor Dumbledore, profesor Snape, profesor McGonagall, Draco Malfoy i pani Pomfrey. Ostatnia z nich kontynuowała powtarzane wcześniej słowa:

— Nadal uważam, że to nie jest dobry moment. Oni męczyli się z tymi okropnymi stworzeniami. Musimy dać im...

— Wiem, Poppy, wiem. — rzucił Dumbledore, szybko wręczając Harry'emu, Ronowi, Hermionie i Cho po czekoladowej żabie. Krukonka spojrzała się na Harry'ego szeroko otwartymi oczami, lecz ten skinął głową z otuchą, aby wiedziała, że bez obaw może ją zjeść.

— Jedzcie, jedzcie — zachęcił ich Dumbledore, widząc niepokój w oczach Cho. — My w tym czasie jesteśmy zobowiązani... a właściwie pan Malfoy jest zobowiązany wyjaśnić wam kilka spraw, których byliście świadkami kilka godzin temu.

Malfoy stał z rękoma wetkniętymi w kieszenie spodni i przewrócił oczami. Dało się jednak dostrzec na jego twarzy błąkający się uśmiech świadczący o tym, że w rzeczy samej nie może się doczekać, aby powiedzieć to, co zamierzał. Udawał jednak nienachalną skromność.

— Profesorze, czy to naprawdę konieczne? — rzekł patetycznym tonem w stronę Snape'a.

— Nie przedłużaj tego, Draco, miejmy to już za sobą.

Blondwłosy Ślizgon westchnął, odchylił głowę lekko do tyłu i zaczął mówić:

— No to jak pewnie część z was już się domyśliła, od kilku miesięcy tutaj z profesorem mamy swoje sprawy, na które poświęcamy dużo czasu poza lekcjami, a czasem nawet w ich trakcie. Profesor Snape uczył mnie... jak wyczarować patronusa.

Jak nasze patronusyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz