Rozdział 15. - W sowiarni

674 36 38
                                    

— Co? — zapytał Harry.

— Co...? — zdziwił się Neville, krztusząc się kawałkiem sernika.

— CO?! — zawołała Hermiona.

— No, czego chcecie? — spytał McLaggen zdawkowym tonem. — Nie można kogoś skomplementować?

— Na twoim miejscu dostrzegłabym różnicę między komplementem a chamskim podrywem — warknęła Ginny.

Hermiona przyglądała się Cormacowi w totalnym szoku i poruszała ustami niczym złota rybka. Tymczasem Slughorn zwrócił się do McLaggena:

— Cormac, proszę cię. Nie przerywaj spotkania niepotrzebnie. O takich rzeczach rozmawia się w cztery oczy.

Między dziesięciorgiem czarodziejów nastało niezręczne milczenie. Słychać było jedynie Marcusa Belby'ego zajadającego się lodami waniliowymi, brudząc przy tym całą okolicę wokół siebie i swoją twarz. Slughorn popatrzył na zegar, złapał się za czoło i zawołał:

— No nie! Naprawdę ta godzina minęła tak szybko? Tak miło się z wami rozmawia, że kompletnie traci się poczucie czasu, ha ha ha... — zaśmiał się nauczyciel, czemu dziwnym trafem nikt nie zawtórował.

— To, co... do zobaczenia na kolejnym spotkaniu, moi drodzy! — pożegnał się Slughorn, po czym w pomieszczeniu rozległy się piski odsuwanych krzeseł i wszyscy wyszli z gabinetu, niektórzy nawet nie mówiąc do widzenia. Hermiona wyszła chyba najszybciej, a po chwili dogonił ją Harry, aby dotrzymać jej towarzystwa. Dziewczyna zrobiła zdziwioną minę i rzekła:

— Harry, jeszcze raz przepraszam za tamto... jakoś mi się wymcknęło.

— Spokojnie. Właśnie chciałem powiedzieć, że się nie gniewem. Ron tak samo — wyjaśnił Harry, lekko ściskając przyjaciółkę za rękę.

— Och, Harry... — W oczach Gryfonki pojawiły się iskierki radości i już miała go mocno uściskać, kiedy to czyjaś duża ręka złapała ją za ramię i odciąnęła pod ścianę. Jak można było się domyślić, była to ręka Cormaca McLaggena.

McLaggen stanął naprzeciwko Hermiony, wciąż trzymając ją za ramię i zadziornie popatrzył jej prosto w oczy.

— Nie skończyłem z tobą rozmowy, maleńka — mruknął.

— Czego ty ode mnie chcesz, człowieku?! — pisnęła Hermiona. — Przecież my się nawet nie znamy...

— Zawsze możemy poznać się bardziej, jeśli chcesz — zamruczał McLaggen i zbliżył się do niej na dość niebezpieczną odległość. Harry obserwował tę scenę bezradnie i kompletnie nie wiedział, co robić. Najchętniej natychmiast odepchnąłby Cormaca od Hermiony, ale świadomość, że siódmoklasista jest wyższy i silniejszy od niego sprawiła, że brunet czuł się bezsilny. Już miał ochotę coś powiedzieć, kiedy to z głębi korytarza dobiegł inny głos:

— Ale ona nie chce.

Trochę dalej od korytarza prowadzącego do lochów stał Ron. Szybko podszedł do zebranego towarzystwa i stanął kilka centymetrów przed twarzą McLaggena.

— Sbirajtłpe — wycedził przez ściśnięte wargi.

— Co? — spytał McLaggen, marszcząc brwi. Na środku czoła zaczęła mu pulsować żyła, co Harry dobrze skojarzył z wujem Vernonem, kiedy się denerwował.

— Zabieraj tę łapę — powtórzył Ron, a gdy blondyn przekrzywił głowę z niezrozumienia, warknął — Z jej ramienia. No?! Niewyraźnie mówię?

McLaggen wymamrotał coś pod nosem i puścił ramię Hermiony, której od razu zrobiło się lżej. Wciąż stała wbita w ścianę, bo bała się, czy dryblas nie zrobi czegoś dziwnego. Jego spojrzenie, jakim obdarowywał Rona, mówiło jedno — najchętniej stłukłby go teraz na kwaśne jabłko.
Jednak Ron nie dał się zwieść, a powiedział:

Jak nasze patronusyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz