Rozdział 27. - Przyjęcie u Slughorna (cz. II)

468 30 119
                                    

Chodził w tę i z powrotem, kiedy zobaczył Cho zmierzającą po schodach w jego stronę. Harry zawsze wiedział, że jest naprawdę ładną dziewczyną, ale wystarczyło założyć coś innego, niż tylko szkolny mundurek czy codzienny ubiór, a człowiek wyglądał zupełnie inaczej. Cho miała na sobie szarą sukienkę z plisowanym, przedłużanym z tyłu dołem, przyozdobionym gdzieniegdzie białymi koralikami, a na nogach cieliste czółenka na sześciocentymetrowym słupku (dzięki czemu była teraz równa wzrostem z Harrym). Długie czarne włosy opadały jej na ramiona, a z tyłu były związane srebrną gumką. Krukonka obrzuciła chłopaka promiennym uśmiechem, a on wciąż zmagał się ze swoim żołądkiem, który zaczął wywijać koziołki. Harry prawie nie wiedział, co robi, gdy wyciągnął ramię do Cho, a ona wzięła je pod swoje, po czym skierowali się do gabinetu Slughorna, z którego już słychać było muzykę graną przez jakiś zespół. Ledwo przekroczyli próg pomieszczenia, a jak spod ziemi wyrósł obok nich nauczyciel eliksirów.

— Harry, mój chłopcze! — zawołał z radością. — Jakże się cieszę, że cię widzę! Och, witam szanowną pannę Chang. — Elegancko skinął głową przed Cho. — Czy Harry opowiadał pani, jakie sukcesy odnosi na moich lekcjach?

— Otóż nie zdążył — odparła Cho, z rozbawieniem zerkając na Harry'ego.

— No tak, zawsze taki skromny, zupełnie jak Lily! — westchnął Slughorn. — Słuchajcie, chodźcie ze mną, mój stary znajomy, Bob, robi zdjęcia, a chciałbym mieć na pamiątkę z każdym członkiem naszego klubu.

Harry i Cho posłusznie podreptali za Slughornem, gdzie aktualnie zdjęcie robili sobie Ron z Hermioną. Slughorn wcisnął się do nich na ostatnie ujęcie, a potem pomachał ręką na siebie, patrząc na Harry'ego i Cho.

— Zróbmy najpierw w piątkę, co? — zaproponował.

Harry stanął obok Rona, który wciąż trzymał rękę na plecach Hermiony. Gdy robili już zdjęcie, ku zaskoczeniu Harry'ego Cho złapała go za rękę. Gdy fotograf zrobił już każde możliwe ujęcie z udziałem czwórki czarodziejów, a Slughorn udał się, by witać kolejnych gości, Harry zwrócił się Cho:

— Może chodźmy do stołu, coś zjemy? Byle daleko od Slughorna.

Cho zachichotała i zgodziła się na tę propozycję. Razem zasiedli przy okrągłym dwuosobowym stoliku. Nagle pojawiły się na nim dwie karty dań, a Harry, przypominając sobie Bal Bożonarodzeniowy sprzed dwóch lat, wiedział, co powinien zrobić.

— Wiesz, co trzeba zrobić, by coś dostać? — spytała Cho niepewnie.

— Patrz — powiedział tylko Harry, po czym popatrzył na talerz i mruknął — Placek z jabłkami.

Przez chwilę Cho miała minę, jakby jej zdaniem Harry zwariował, lecz w krótką chwilę na talerzu Harry'ego pojawił się kawałek zamówionego ciasta.

— Ooo, tak to działa! — zawołała Cho ze zdumieniem. — Hmm... co by tu wybrać...

Podczas gdy dziewczyna wodziła wzrokiem po karcie dań, a kelner podał im po filiżance herbaty, Harry obrzucił wzrokiem całe pomieszczenie w poszukiwaniu kogoś znajomego. Nagle przy stoliku po drugiej stronie sali dostrzegł Ginny Weasley bardzo zajętą rozmową z Deanem Thomasem. Czy to o niego jej chodziło, gdy mówiła Hagridowi, że szybko znajdzie sobie nowy obiekt zainteresowań? Najwidoczniej. Przed obiektywem fotografa Boba razem ze Slughornem stali Neville i Luna, a Malfoy i Pansy Parkinson tańczyli wolny taniec do jakiegoś nudnego kawałka. Gdy zauważył, że Cho już zajada się porcją brownie, Harry też zajął się swoim deserem.

— Słuchaj... — Harry próbował zaaranżować jakąś rozmowę. — Jak ci idą przygotowania do owutemów?

— Wiesz, nie jest źle — odrzekła Cho. — Rodzice nalegają, żebym miała jak najwięcej wybitnych, ale nie sądzę, by mi to wyszło. Rozumiesz, oni pracują w Ministerstwie Magii i wiem, że skrycie chcieliby, bym po ukończeniu Hogwartu zajęła ich miejsce.

Jak nasze patronusyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz