Siedzieliśmy jeszcze pod drzewem gdy zaczęło się ściemniać. Rozmawialiśmy chyba o mojej pracy w karczmie. Usłyszałam róg, jeden, drugi i chyba jeszcze parę kolejnych, nie wiem dokładnie ile. Wstałam, żeby się rozejrzeć. Luc też wstał. To co zobaczyliśmy było bardzo dziwne, bardzo mocna łuna światła ze strony miasta.
- Co tam się dzieje? - zapytałam, ale nie szukając adresata.
- Pożar...
- O matko... nie! Nie, nie, nie, nie!
Pobiegłam szybko po Pokera, osiodłałam go i już miałam wsiadać, gdy poczułam czyjeś dłonie na swoich ramionach.
- Co ty chcesz zrobić? - zapytał odwracając mnie do siebie przodem.
- Muszę im pomóc. Nie mogę tu tak bezczynnie siedzieć, mogą mnie potrzebować! Puść mnie! - krzyknęłam, łzy już zaczynały dusić moje gardło.
- Wiesz że to niebezpieczne? Nie wiesz kto jest w mieście... - mówił.
- Nie interesuje mnie to! Chociażby to był i sam król! Jadę im pomóc.
Puścił mnie, a ja wskoczyłam na Pokera. Spięłam go i już galopował jak najszybciej w stronę miasta. Nie odwróciłam się nawet, by zobaczyć czy Luc został tam czy jedzie za mną, to nie było wtedy ważne.
Wjechałam galopem do miasta, to co zobaczyłam o mało nie przyprawiło mnie o zawał. Popłoch na ulicach, ludzie biegali, wynosili rzeczy, matki z dziećmi na rękach uciekały w stronę bramy miasta, wszędzie był ogień, prawie każdy budynek już płonął. Pojechałam czym prędzej do karczmy gdzie nocowaliśmy. Zeskoczyłam z konia i pobiegłam na górę, najpierw do swojego pokoju wzięłam swoje rzeczy, potem przebiegłam po innych pokojach, ale nikogo tam nie było. Gdy już miałam wychodzić wpadłam w drzwiach na Luca.
- Chyba nie zamierzasz tak wyjść? Przebieraj się, jeżeli chcesz, żeby cię nie rozpoznali. W tej białej kiecce będziesz się rzucać w oczy. - powiedział z wyraźnym przejęciem w głosie.
Szybko wyciągnęłam czarną suknie i płaszcz z kapturem. Szybko się przebrałam. Białą wrzuciłam do worka z resztą swoich rzeczy i już wybiegaliśmy na ulicę.
- Gdzie są konie?! - zapytałam.
- Pewnie uciekły, chodź dalej - powiedział chwytając mnie za rękę - Daj te rzeczy - wyciągając rękę po moje juki.
- Musimy ich znaleźć! Może właśnie mnie potrzebują!
Biegliśmy obok karczmy w której pracowałam, stały pod nią nasze spłoszone konie. Luc podbiegł i zaczął je uspokajać. Ja wbiegłam do karczmy i wpadłam na jakąś kobietę, trzymała jakieś pakunki w rękach.
- Uciekajcie dzieci! Szybko! - powiedziała kobieta.
- Chłopie bierz swoją babę i uciekajcie, bo i was zabiją jak znajdą - wykrzyknął mężczyzna który szedł za kobietą.
Biegałam po karczmie, ale nikogo nigdzie nie było. I znowu to uczucie że powinnam być gdzieś indziej, wybiegłam z karczmy wskoczyłam na Pokera. Jechałam szybko wymijając ludzi biegających po ulicy. Wtedy zobaczyłam wojsko króla, które siało popłoch. Siłą brali ludzi do swoich wozów i zamykali. Bili ich, ci którzy się stawiali nawet zabijali... Zobaczyłam wtedy moich przyjaciół... Aiddana i Gabbe, ale nie było z nimi Marion, podjechałam do nich.
- Co tu się dzieje? - zapytałam schodząc z konia.
- Ailla! Żyjesz! - Gabbe rzuciła mi się na szyje - Niby w naszym mieście było gniazdo rebeliantów... i król nasłał tutaj swoje wojsko, a zobacz co oni tu robią...
- Gdzie Marion? - zapytałam.
- Marion... Marion ona nie żyje zabili ją, jak wyszła rano do kramu kupić coś na śniadanie - mówił Aiddan przez łzy.
W tej chwili właśnie Aiddan padł na twarz bez ruchu ze strzałą w plecach. Zaczęłyśmy krzyczeć. Szybko wskoczyłam na konia ciągnąc za sobą Gabbe.
Galopowałyśmy już w stronę karczmy gdzie zostawiłam Luca.
- Ailla! To nie dzieje się naprawdę, proszę powiedz! -krzyczała Gabbe płacząc.
- Chciałabym.. Musimy uciekać - odpowiedziałam.
Pod karczmą go nie było, więc zaczęłyśmy się kierować w stronę bramy miasta. Gdy tylko je przekroczyłyśmy usłyszałyśmy brzęk metalu bardzo głośny. Odwróciłam się i zobaczyłam, że opuszczono kraty. Ludzie zostali uwięzieni, krzyki były straszne. Jeszcze bardziej spięłam Pokera i ostrym galopem wyprzedzałyśmy ludzi, którym udało się uciec. Jechałyśmy dalej i napotkałyśmy ludzi idących przed nami w stronę miasta.
- To jest nasz koniec panienki. Oni nas otoczyli idą z każdej strony. Nie mamy jak uciec, jest ciemno, pieszo daleko nie uciekniemy. Niech panienki zboczą ze szlaku i chociaż siebie uratują... - powiedział starszy mężczyzna z pomarszczoną twarzą.
Pojechałyśmy przez wysoką trawę do miejsca gdzie przyjechałam rano, nad jezioro. Zsiadłyśmy z konia i o mało co nie dostałyśmy zawału, pod drzewem stał Luc.
- Kiepsko to wygląda - powiedział.
Nie odpowiedziałyśmy mu. Usiadłyśmy, objęłam mocno ramieniem Gabbe i czekałam długo aż zaśnie, w końcu ja też usnęłam.
CZYTASZ
Ukryta
FantasiaPiękna, blond włosa dziewczyna ucieka przed ojcem wgłąb kraju. Poznaje trójkę przyjaciół. Podczas pracy w karczmie spotyka tajemniczego, przystojnego bruneta. Niedługo później miasto ogarnia wojna. Cały kraj ogarniają walki. W ucieczce pomaga jej no...