IX."To nie dzieję się na prawdę proszę, powiedz"

342 34 0
                                    


   Siedzieliśmy jeszcze pod drzewem gdy zaczęło się ściemniać. Rozmawialiśmy chyba o mojej pracy w karczmie. Usłyszałam róg, jeden, drugi i chyba jeszcze parę kolejnych, nie wiem dokładnie ile. Wstałam, żeby się rozejrzeć. Luc też wstał. To co zobaczyliśmy było bardzo dziwne, bardzo mocna łuna światła ze strony miasta. 

 - Co tam się dzieje? - zapytałam, ale nie szukając adresata.

 - Pożar... 

 - O matko... nie! Nie, nie, nie, nie! 

 Pobiegłam szybko po Pokera, osiodłałam go i już miałam wsiadać, gdy poczułam czyjeś dłonie na swoich ramionach.

 - Co ty chcesz zrobić? - zapytał odwracając mnie do siebie przodem.

 - Muszę im pomóc. Nie mogę tu tak bezczynnie siedzieć, mogą mnie potrzebować! Puść mnie! - krzyknęłam, łzy już zaczynały dusić moje gardło.

 - Wiesz że to niebezpieczne? Nie wiesz kto jest w mieście... - mówił.

 - Nie interesuje mnie to! Chociażby to był i sam król! Jadę im pomóc.

 Puścił mnie, a ja wskoczyłam na Pokera. Spięłam go i już galopował jak najszybciej w stronę miasta. Nie odwróciłam się nawet, by zobaczyć czy Luc został tam czy jedzie za mną, to nie było wtedy ważne.

Wjechałam galopem do miasta, to co zobaczyłam o mało nie przyprawiło mnie o zawał. Popłoch na ulicach, ludzie biegali, wynosili rzeczy, matki z dziećmi na rękach uciekały w stronę bramy miasta, wszędzie był ogień, prawie każdy budynek już płonął. Pojechałam czym prędzej do karczmy gdzie nocowaliśmy. Zeskoczyłam z konia i pobiegłam na górę, najpierw do swojego pokoju wzięłam swoje rzeczy, potem przebiegłam po innych pokojach, ale nikogo tam nie było. Gdy już miałam wychodzić wpadłam w drzwiach na Luca.

 - Chyba nie zamierzasz tak wyjść? Przebieraj się, jeżeli chcesz, żeby cię nie rozpoznali. W tej białej kiecce będziesz się rzucać w oczy. - powiedział z wyraźnym przejęciem w głosie.

   Szybko wyciągnęłam czarną suknie i płaszcz z kapturem. Szybko się przebrałam. Białą wrzuciłam do worka z resztą swoich rzeczy i już wybiegaliśmy na ulicę.

 - Gdzie są konie?! - zapytałam.

 - Pewnie uciekły, chodź dalej - powiedział chwytając mnie za rękę - Daj te rzeczy - wyciągając rękę po moje juki. 

 - Musimy ich znaleźć! Może właśnie mnie potrzebują! 

  Biegliśmy obok karczmy w której pracowałam, stały pod nią nasze spłoszone konie. Luc podbiegł i zaczął je uspokajać. Ja wbiegłam do karczmy i wpadłam na jakąś kobietę, trzymała jakieś pakunki w rękach.

 - Uciekajcie dzieci! Szybko! - powiedziała kobieta.

 - Chłopie bierz swoją babę i uciekajcie, bo i was zabiją jak znajdą - wykrzyknął mężczyzna który szedł za kobietą.

 Biegałam po karczmie, ale nikogo nigdzie nie było. I znowu to uczucie że powinnam być gdzieś indziej, wybiegłam z karczmy wskoczyłam na Pokera. Jechałam szybko wymijając ludzi biegających po ulicy. Wtedy zobaczyłam wojsko króla, które siało popłoch. Siłą brali ludzi do swoich wozów i zamykali. Bili ich, ci którzy się stawiali nawet zabijali... Zobaczyłam wtedy moich przyjaciół... Aiddana i Gabbe, ale nie było z nimi Marion, podjechałam do nich.

 - Co tu się dzieje? - zapytałam schodząc z konia.

 - Ailla! Żyjesz! - Gabbe rzuciła mi się na szyje - Niby w naszym mieście było gniazdo rebeliantów... i król nasłał tutaj swoje wojsko, a zobacz co oni tu robią...

 - Gdzie Marion? - zapytałam.

 - Marion... Marion ona nie żyje zabili ją, jak wyszła rano do kramu kupić coś na śniadanie - mówił Aiddan przez łzy.

W tej chwili właśnie Aiddan padł na twarz bez ruchu ze strzałą w plecach. Zaczęłyśmy krzyczeć. Szybko wskoczyłam na konia ciągnąc za sobą Gabbe. 

Galopowałyśmy już w stronę karczmy gdzie zostawiłam Luca.

 - Ailla! To nie dzieje się naprawdę, proszę powiedz! -krzyczała Gabbe płacząc.

 - Chciałabym.. Musimy uciekać - odpowiedziałam.

   Pod karczmą go nie było, więc zaczęłyśmy się kierować w stronę bramy miasta. Gdy tylko je przekroczyłyśmy usłyszałyśmy brzęk metalu bardzo głośny. Odwróciłam się i zobaczyłam, że opuszczono kraty. Ludzie zostali uwięzieni, krzyki były straszne. Jeszcze bardziej spięłam Pokera i ostrym galopem wyprzedzałyśmy ludzi, którym udało się uciec. Jechałyśmy dalej i napotkałyśmy ludzi idących przed nami w stronę miasta.

 - To jest nasz koniec panienki. Oni nas otoczyli idą z każdej strony. Nie mamy jak uciec, jest ciemno, pieszo daleko nie uciekniemy. Niech panienki zboczą ze szlaku i chociaż siebie uratują... - powiedział starszy mężczyzna z pomarszczoną twarzą.

   Pojechałyśmy przez wysoką trawę do miejsca gdzie przyjechałam rano, nad jezioro. Zsiadłyśmy z konia i o mało co nie dostałyśmy zawału, pod drzewem stał Luc.

 - Kiepsko to wygląda - powiedział.

  Nie odpowiedziałyśmy mu. Usiadłyśmy, objęłam mocno ramieniem Gabbe i czekałam długo aż zaśnie, w końcu ja też usnęłam.

UkrytaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz