Helia i Malachi dość sprawnym tempem uciekali według instrukcji Lexy z lodowego terytorium. Nie robili przerw, nie zatrzymywali się. Przemierzali las po lekkim skosie mijając popalone przez deszcz drzewa. Był to dla Helii porażający widok. Wiedziała, że nie jest kolorowo, ale tego się nie spodziewała. Podczas mijania rzeki ich oczom ukazał się jeleń. Malachi wyciągnął długą dzidę i wylecelował w niego. Jeleń został przedziurawiony na wylot oraz przyczepiony do drzewa.
- Idziemy w gości- oznajmił Malachi- Okażemy im dobrą wolę- dodał, a Helia skinęła głową. Mężczyzna zapakował jelenia i wziął go za nogi. Swoją dzidę przetarł o długie spodnie i postanowił trzymać ją do końca wyprawy w rękach. Szli kolejne dwie godziny przez las aż nagle Helia usłyszała łamiące się gałęzie i ciche sapnięcie na drzewie, a chwilę później Malachi został przedziurawiony rzuconym z drzewa szpontonem, który przybił go do ziemi. Helia nie rozglądając się wokół siebie, podbiegła do Malachi'ego, a zdając sobie sprawę, że mężczyzna nie żyje zamknęła mu oczy i ucałowała w policzek. Na jego twarz skapywało wiele upuszczonych przez Helie łez. Komandor wstała z skażonej deszczem ziemi, wyciągała z Malachi'ego ostrze, wzięła jelenia, a następnie według instrukcji Lexy zaczęła uciekać przez las wciąż rozglądając się dookoła. Dziewczynie było bardzo ciężko biec z tak ciężkim prowiantem, lecz nie poddawała się. Wciąż przemierzała las bez przerwy. W tym samym czasie Lexa wracała już kanałem wentylacyjnym do oznaczonej symbolem kraty. Zaczęła szybko czołgać się, gdy usłyszała roznoszące się echo głosu Any wchodzącej do pokoju w, którym przebywał Kadir i Clarke. Po paru minutach szybkiego czołgania się dotarła do oznaczonej kratki. Wyskoczyła z niej, a następnie schowała się za zakrętem. Gdy upewniła się, że droga jest wolna podeszła do drzwii i zaczęła ponownie nasłuchiwać. To co usłyszała wstrząsnęło nią. Słyszała głos Clarke.
- Przebudziła się- oznajmiła Anya, a Kadir podszedł do Clarke mającej buzie wypchaną tkaninami. Wyciągnął te tkaniny i stanął przed nią.
- Witaj Clarke- przywitał się Kadir, a ona spojrzała na niego pełnymi nienawiści oczami. Blondynka milczała, a on wyciągnął mały tępy nóż- Nie potrafisz mówić?- zapytał przykładając go do jej brzucha- Zostaw nas- skierował do Any.
- Jest twoja, gratulacje Komandorze- oznajmiła Anya opuszczając pokój. Lexa widząc byłą mentorkę, która doprowadziła do sprowadzenia jej ukochanej w ręce Kadira, wyciągnęła nóż średniego rozmiaru, zasłoniła jej usta i domknęła po niej drzwii pokoju, w którym znajdował się Kadir i Clarke. Lexa przycisnęła Anyę do ściany i przyłożyła nóż do jej szyi, wciąż trzymając dłoń na jej buzi. Oczy kobiety były praktycznie nie wzruszone. Nie bała się śmierci, ani bólu jaki jej podopieczna mogła jej zadać. "Jeśli to ma być mój los, miejmy to z głowy".
- Yu gonplei ste odon- szepnęła Lexa patrząc z nienawiścią na byłą mentorkę i przybijając jej serce do ściany nożem. Po upewnieniu się, że nie oddycha, podeszła do drzwii, a słysząc jak Kadir kieruje się w ich stronę, odczepiła Anye od ściany szybkim ruchem i wzięła ją pod swoje ramię kierując się w stronę najbliższego zakrętu. Widząc jedyne otwarte drzwii trafiła do ciemnego, zimnego pomieszczenia. Szybko i po cichu zamknęła za sobą drzwii, rzuciła Anye na podłogę, wzięła swój nóż i wytarła go z krwii chowając z powrotem do kieszeni. Nasłuchując zza drzwii, czy droga jest wolna, lekko uchyliła drzwii, rozejrzała się wokół, a widząc puste korytarze i nie słysząc kroków podbiegła do pokoju, w którym była więziona Clarke. Otworzyła drzwii i podbiegła do dziewczyny chowając oba ostrza. Uwalniając jej ręce i nogi spoglądała blondynce w jej błękitne i wdzięczne oczy- Miałaś rację. Myliłam się...- szepnęła- Miłość to nie słabość, miłość to siła- dodała z entuzjazmem, a Clarke rzuciła się jej na szyję- Musimy uciekać. Teraz- dodała.
- Którędy? Nie znamy korytarzy- szepnęła Clarke.
- O wszystko zadbałam- stwierdziła biorąc partnerkę za dłoń i prowadząc ostrożnie po cichu do kraty wentylacyjnej. Pomogła jej w wejściu do kanału, a następnie wskoczyła za nią zamykając za sobą kratę- Musimy szybko i po cichu dostać się do wyjścia- oznajmiła czołgając się przed Clarke i rozglądając się po ściankach kanału szukając znaków nieskończoności- To tam- powiedziała Lexa pare minut później wskazując na ścianę przed nimi- A teraz najgorsze. Kadir z pewnością to usłyszy więc mamy około dwie minuty, aby oddalić się jak najdalej stąd. W dwie minuty zorientuje się że cię nie ma i wyjdzie zza drzwii. My musimy być już w lesie- tłumaczyła partnerce każąc jej się przesunać trochę do tylu. Po upewnieniu się, że Clarke wszystko zrozumiała i można zaczynać, Lexa bardzo mocno kopnęła w wydrążony na trzy milimetry kwadrat powodując tym potężne echo. Metalowa ścianka spadła do zaspy śnieżnej, a w twarz Lexy i Clark uderzyła mocna fala lodowatego wiatru. Komandor po spojrzeniu na partnerkę, wyskoczyła z niewielkiego rozmiaru dziury. Chwilę za nią wyskoczyła Clarke. Komandor i przywódczyni biegły najszybciej jak mogły w stronę lasu. Już chwilę później noga Komandora Kadira postała na śniegu. Zauważył dziurę w ścianie i wrócił do środka swojej twierdzy. Nerwowym tępem i ostrym spojrzeniem przemierzał korytarze, a gdy już dotarł do celi, na lodowej ziemi rozległ się ogromny ryk. Nie zastał tam ani Helii, ani Lexy, co go jeszcze bardziej rozzłościło.
- Anya!- krzyknął Kadir jednak jego podwładna nie zjawiała się. To właśnie w tym momencie uznał ją za zdrajczynie. Twierdził, że ona pomogła w ucieczce Komandor Lexie i Helii- Anya! Jeśli jeszcze tu jesteś, to lepiej dobrze się schowaj, bo twój kręgosłup zawiśnie nad obozem Sengakru!- krzyczał, lecz kobiety wciąż nie było. W tym samym czasie Lexa i Clarke były już kawałek od twierdzy. W pewnym momencie usłyszały dmięcie w róg. Lexa zatrzymała się i odwróciła w stronę lodowej ziemi.
- Co to było?- zapytała Clarke.
- Warterzy!- krzyknęła- Clarke biegnij!- powtarzała biegnąc z dziewczyną jeszcze szybciej. Chwilę później w trakcie ucieczki, drzewa za nimi zaczęły upadać. Jedno po drugim- Musimy dobiec do granicy krainy lodu- mówiła nerwowi rozglądając się za siebie. Widząc zbliżającego się ogromnego, zdziczałego białego lwa popchnęła partnerkę na bok i wyciągnęła ostrze ze swojego schowka na plecach. Rozbiegła się w jego stronę, a następnie wysoko skoczyła wymierzając ostrze w jego oko. Lew głośno zaryczał, a następnie mocno odepchnął głową Lexe, która uderzyła w drzewo. Clarke podbiegła w jej stronę, a komandor wyjęła pistolet zabrany wcześniej Any i podała go Clarke. Padło siedem strzałów nim Lew odsunął się od nich. Clarke załadowała nowy magazynek i wydała kolejne strzały. Dobiła go kataną Lexy krzycząc przy tym- Dobra robota- powiedziała Lexa, a Clarke podała jej rękę pomagając wstać. Dotknęła jej krwawiącej głowy, a następnie urwała z swojego ubrania kawałek tkaniny i przyłożyła na jej krwawiącą górną część czoła. Spojrzały na siebie z ogromną troską- Musimy uciekać. To był tylko jeden. Ma ich o wiele więcej- oznajmiła, łapiąc blondynkę za rękę i biegnąc nieco wolniej niż przedtem przez uraz głowy w stronę granicy.
CZYTASZ
The 100~ Płomień Komandorów
Aventura~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Od miesiąca Clarke Griffin zauważa dziwne, niekontrolowane zachowanie płomienia komandorów. Doświadcza również przerażających snów, przez które jest na wyczerpaniu. Clarke boi się, że ostateczne starcie było tylko początkiem...