Nastał poranek. Członkowie klanu Sengakru wraz z Thiago zebrali się po treningu zarządzonym przez komandor na śniadanie. Usiedli przy stole, na którym znajdowało się dużo jedzenia, a przede wszystkim zwierzęcego mięsa i owoców znalezionych w najbliższym rejonie dżungli. Thiago zauważył miskę z owocami i rozejrzał się po członkach Sengakru, aż dostrzegł jak Hope sięga po jeden z owoców,.
- Nie jedz tego- powiedział Thiago poważnym głosem, a członkowie spojrzeli w jego stronę marszcząc brwii- To jest trujący owoc- dodał, a Hope odrzuciła owoc przypominający jabłko- To Mancinella. Pochodzi z drzewa śmierci... Kto zbierał owoce?- zapytał, a Murphy spojrzał na niego swoimi wielkimi oczami.
- Ja zbierałem. Nie wiedziałem, że jest trujący...- powiedział Murphy spoglądając na swoją narzeczoną.
- Potrzebujecie mojej pomocy przy zbiorach...- oznajmił- Kiedyś nasi przodkowie używali soku z mancinelli do zatruwania ostrzy. Był to rodzaj kary... tortur dla zdrajców i naszych członków, którzy nie dbali o naturę- dodał, a Lexa spojrzała na mężczyznę z Kadakru.
- Wyrzucić stąd te owoce- rozkazała, a Murphy wstając z krzesła objął Hope czułym wzrokiem i poszedł wyrzucić owoce na zewnątrz. W tym samym czasie komandor wstała z krzesła- Dzisiaj idziemy na ucztę z okazji rozejmu do wioski Kadakru. Zachowujcie się stosownie, ale miejcie oczy do okoła głowy- oznajmiła, a Thiago spojrzał w jej stronę- Raven. Rozmawiałyśmy z Clarke. Ty będziesz odpowiedzialna za uruchomienie alarmów, czujników i zabezpieczeń przed wyjściem- dodała spoglądając na Raven, która na myśl o alarmach i zabezpieczeniach promieniowała. Uwielbiała grzebanie w kablach... zabezpieczenia... programowanie. Gdy to robiła czuła się sobą.
- Mogę jej pomóc? Interesują mnie te tematy- zapytała Helia podczas gdy Raven się na nią spojrzała, a komandor skinęła głową.
- Zostawimy wszystko i wszyscy wyjdziemy?- zapytała Gaia- Karabiny... Bronie... Zaufamy zabezpieczenią?
- Zaufamy Raven. Jest w tym świetna- odpowiedziała Clarke- Dodatkowo rozmawiałyśmy z komandor i ustaliłyśmy, że trzy osoby zostaną w obozie z karabinami na wypadek ataku... Dążymy do rozejmu, ale to za wcześnie na zaufanie. Bądźmy przygotowani na każdą ewentualność- dodała.
- Kto zostanie?- zapytała Charmaine Diyoza odkładając naczynie z wodą na bok i spoglądając na Lexę.
- Jordan, Hope i ty- odpowiedziała Lexa.
- Znacie zasady- stwierdziła Clarke- Żadnego zbędnego zabijania jeśli nie jest to koniecznością... Nie jesteśmy już tacy. Jeśli jednak dojdzie do ataku, macie zezwolenie na karabiny i bomby... Wtedy poleje się krew... ale tylko wtedy- dodała, a w trakcie przemowy Murphy wrócił na swoje miejsce- Będziemy z wami w ciągłym kontakcie. Informujcie nas o sytuacji do okoła.
- Co się dzieje?- zapytał Murphy patrząc na przemawiającą Clarke.
- Opowiadają o zasadach, planie i bezpieczeństwie- szepnęła Hope- Wyjaśnię Ci po treningu- dodała, a w tym samym czasie z krzesła wstała komandor i zaczynając przemawiać zaczęła krążyć wokół stołu.
- Znamy swoją historię... Takie chwile już były... Chcieliśmy dobrze, ale byliśmy atakowani... mordowani... uprowadzani... zamieniani w kosiarzy... Musimy zachować ostrożność mimo zapewnień Octavii i dowódcy Kadakru. Jak już mówiłam... Były różne sytuacje...- mówiła Lexa-... Co też nie oznacza, że mamy być wrogo do siebie nastawieni. Dążymy do rozejmu i zaufania. Atakujemy dopiero gdy zostaniemy zaatakowani- dodała.
- Tak- odparła Clarke wstając z krzesła- Jeśli będą jakieś pytania lub sugestie, po treningu będzie na nie czas- dodała, a wszyscy członkowie prócz Murphy'ego skończyli jeść.
![](https://img.wattpad.com/cover/348419219-288-k627306.jpg)
CZYTASZ
The 100~ Płomień Komandorów
Aventura~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Od miesiąca Clarke Griffin zauważa dziwne, niekontrolowane zachowanie płomienia komandorów. Doświadcza również przerażających snów, przez które jest na wyczerpaniu. Clarke boi się, że ostateczne starcie było tylko początkiem...