ROZDZIAŁ 41

4 0 0
                                    


      Gdy Freddie wrócił do mieszkania, dochodziła dwudziesta trzecia. Przez całą drogę powrotną był zły na Zoe, że tyle czasu musiał poświęcić, który mógłby wykorzystać na zupełnie coś innego. Z filmu nie zapamiętał absolutnie niczego, co też go irytowało. Jednakże gdy tylko otworzył drzwi do swojej nędznej kawalerki, wszystkie negatywne emocje zniknęły, a na ich miejsce wskoczyła ekscytacja i niewyobrażalna radość na myśl, co zaraz nastąpił. Palce zaczynały go świerzbić, usta napełniły się śliną, a krew płynąca w jego żyłach przyśpieszyła. Czekał na to tyle godzin. Myślał o tej chwili od momentu wyjścia do pracy, przez cały dzień aż po wieczór w kinie. A teraz nareszcie był sam i mógł zrobić to, tak napawało go podnieceniem. Zamknął więc za sobą drzwi, zdjął buty, a plecak rzucił gdzieś w kąt. W mroku zbliżył się do łóżka i po omacku zapalił lampkę, wiedząc dokładnie, gdzie znajduje się włącznik. Rozbłysło światło, ale to go nie raziło. To było przyjemne i przypominało mu o tym, co zaraz nadejdzie. Freddie zerknął na łóżko. Było w strasznym nieładzie, ale nigdy się nad tym nie rozwodził, chyba że miało dojść do jego osobistego rytuału. Zajął się więc układaniem poduszek, ułożył pościel najbardziej idealnie jak tylko mógł, czując niesamowitą satysfakcję i ukojenie. Gdy łóżko było już gotowe, zdjął czapkę i położył ją na nim, po czym przeczesując włosy palcami udał się do kuchni, by wreszcie przygotować potrzebne rzeczy. Na blacie już na szczęście leżały waciki, które wziął, następnie czystą wódkę, łyżeczkę przeznaczoną tylko na ten cel. W szufladzie znalazł resztki kwasku cytrynowego. Wszystkie te rzeczy ułożył po kilku sekundach starannie na szafce nocnej, każda na swoim miejscu. Spojrzał na nie przez chwilę i zadowolony poszedł jeszcze raz do kuchni po drugą łyżkę, mniej istotną i szklankę z wodą. Upił trochę, by ugasić żar w gardle. Te dwie rzeczy również miały swoje wyszczególnione pozycje. Każdy krok był taki sam od kilku miesięcy. Choć jego ekscytacja wzrastała z każdą minutą, a mózg krzyczał, by przyśpieszył czynności, Freddie robił wszystko powoli, spokojnie i starannie, rozkoszując się tym. To było niczym jak gra wstępna, gdy podniecenie sięgało zenitu, jednak moment tuż przed zbliżeniem był specjalnie przeciągany by jeszcze bardziej podwyższyć entuzjazm. On czuł dokładnie to samo. Nigdzie się nie śpieszył. Podszedł do szafy i zaczął się po niej rozglądać, by w końcu dostrzec czarną, długą skarpetkę, której nigdy nie nosił. Została zakupiona w zupełnie innym celu. Złapał ją, po czym wrócił do łóżka i usiadł powoli. Skarpetkę położył obok, by mieć ją w zasięgu. Wziął jeszcze telefon, by włączyć utwory Aurory. Być może wydawało się to dziwne, ale zawsze to robił. Głos norweskiej artystki działał na niego kojąco, był jak ciepły kocyk. Gdy playlista zaczęła grać, on w końcu mógł przejść do najważniejszego. Przysunął się bliżej szafki i odsunął szufladę znajdującą się najniżej. Wyjął z niej koszulkę i rzucił na pościel, by odsłonić to, co znajdowało się pod nią. Być może kryjówka nie była zbyt odpowiedzialna, ale on nie miał zamiaru się tym przejmować. W końcu i tak prawie nikt tu nie przychodził. Jego oczy rozszerzyły się gdy wreszcie to ujrzał. Mała, foliowa saszetka, a w niej lekko przybrązowiony proszek w idealnie odmierzonej dawce, która da mu szczęście na minimum kilka godzin. Obok leżała zapalniczka i nowa, czysta strzykawka wraz z igłą. Freddie wyciągnął wszystkie te rzeczy i zabrał się w końcu do prawdziwej zabawy.  Najpierw zajął się odkażaniem. Nasączył wacik wódką, mocny zapach spirytusu podrażnił jego nozdrza. Freddie jednak był już pogrążony w transie, nic go nie obchodziło. Nasączył wacik alkoholem i przejechał nim po łyżce, zabijając wszystkie znajdujące się na niej bakterie. Następnie umieścił na niej mieszankę heroiny, kwasku i wody. Odpalił zapalniczkę i zaczął podgrzewać powoli metal, uważając, by nie doprowadzić go zagotowania płynu. Gdy substancja była już gotowa, wziął wcześniej przygotowaną strzykawkę i pobrał brązowawy płyn. Przybliżył ją do siebie, a po jego ciele przebiegł dreszcz podniecenia. Każda komórka błagała o narkotyk. Wiedział jednak, że będzie musiał zrobić jeszcze jedną rzecz, najmniej ulubioną. Odłożył igłę, wcześniej wypuszczając z niej niepotrzebne powietrze i sięgnął po skarpetkę imitującą opaskę uciskową. Wolną dłonią i zębami zacisnął ją na prawej, wyprostowanej ręce. Nie trzeba była długo czekać, aby nabrzmiałe, niebieskie żyły wyłoniły się na zgięciu łokcia. Nadszedł więc ten czas. Freddie'mu zaczął udzielać się coraz bardziej wesoły nastrój. Sięgnął po wcześniej nasączony wacik i przejechał po skórze, czując pod palcami dwa zgrubienia, w które niestety nie dał rady się wkłuć. Gdy ręka była odpowiednio przygotowana, sięgnął po królową tego wieczoru. Przysunął się bliżej lampki, by lepiej widzieć. Nie chciał znowu zrobić sobie krwiaka jak ostatnio. Ostatni krok wymagał od niego największej precyzji. Pochylił się nad ramieniem i przyłożył igłę. Żyła pulsowała zachęcająco, skóra wokół niej była niemal przezroczysta. Freddie zacisnął zęby i wreszcie ostrze przecięło cienką warstwę dzielącą narkotyk od dostania się do krwi. Docisnął strzykawkę do końca, by wstrzyknąć cały płyn. Gdy wyjął igłę z ciała, nawet nie zdążył jej odłożyć na szafkę, a uczucie euforii rozlało się po jego skórze, zmieszało się z krwią, nakarmiło spragniony mózg. Miejsce po wkłuciu przyjemnie piekło, a oczy zaczęły mu łzawić. Freddie opadł na pościel, w której błogo się zatopił. Ból stawów i napięcie mięśni zniknęło wraz ze wszystkimi zmartwieniami tego świata. Wpatrywał się w sufit, śmiejąc się sam do siebie, jego kończyny stały się ciężkie, nie mógł podnieść ani rąk ani nóg. Mrowienie sparaliżowało jego ciało, głos Aurory dobiegający z jego telefonu wydawał się głośniejszy i taki prawdziwy, jak gdyby postać, do której należał, leżała tuż obok niego, śmiejąc się razem z nim i kosztując ten błogi, przepełniony euforią stan. Freddie przewrócił się bok, lampka migotała do niego życzliwie. Znowu zaczął cicho chichotać, nie mogąc uwierzyć, jakiś świat był niesamowity, pełen dobra i rozrywek, jakie na niego czekały. Przymknął powieki, oleiste ciepło rozlewało się po jego skórze. Wreszcie nie było mu zimno. Nic go nie bolało. Było tak cudownie, a on sam mógłby teraz wyjść z domu, by pokazać ludziom, że był najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Za to właśnie kochał heroinę. Dzięki niej wierzył w siebie, wierzył, że był kimś, że może coś osiągnąć, że coś dla tego świata znaczył. Jego przyjaciele nie potrafili uwolnić w nim tych uczuć, choć bardzo się starali. Heroina była skuteczniejsza.

Dear, FreddieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz