ROZDZIAŁ 15

7 0 0
                                    


      To był ulewny dzień. Niebo od rana pokrywała warstwa szarych, gęstych chmur, z których niemal bez przerwy wydobywały się krople deszczu. Ulice stały się śliskie i nieprzyjemne, wszędzie było szaro i ciemno. Wydawać by się mogło, że przez taką pogodę choć na chwilę w mieście zapanuje spokój, a ruch niemal trochę osłabnie. Mimo złych warunków, Brooklyn i okolice tętniły życiem. Dało się wyczuć pośpiech wśród mieszkańców, ale i otaczającą ich radość i ulgę, gdyż to nie był zwykły czwartek. Właśnie rozpoczęło się Święto Dziękczynienia, jedno z najważniejszych uroczystości obchodzonych w Stanach Zjednoczonych. Czas miłości, uśmiechu, wdzięczności. Czas wolny od pracy i nauki, by móc spędzić go w gronie najbliższych, siedząc przy stole, śmiejąc się i zajadając indyka i pyszne ciasta. Większość ludzi była na nogach od bardzo wczesnych godzin, gdyż miała do pokonania nawet i kilkaset kilometrów, aby zobaczyć swoje rodziny. Wszyscy byli pogrążeni w pośpiechu, ludzie na zewnątrz niemal biegli, by zdążyć zapewne na pociąg prowadzący do domu. Pod jedną z kamienic stało auto, odpalone i gotowe do drogi. Kobieta pomagała swojemu małemu dziecku wsiąść i krzyczała na męża, by się pośpieszył, gdyż z pewnością byli już spóźnieni. Mimo jej złości, w oczach iskrzyła ogromna miłość i duma z posiadania tak kochanego partnera i uroczego dziecka, którym mogła się opiekować i darzyć matczyną troską.

Całej tej scenie przyglądał się Freddie, siedzący na parapecie i opierający czoło o zimną szybę. Pusty wzrok miał utkwiony w dół, którym obdarowywał mieszkańców Brooklynu. Widząc to wszystko, zaczął się zastanawiać, czy był jedyną osobą w pobliżu, która nie odczuwała żadnych pozytywnych emocji. Niemal zapomniał, jak to jest uśmiechać się w tak radosne święto. Już na samą myśli o dzisiejszym wieczorze zbierało mu się na wymioty. Jedyne czego pragnął to schować się pod kołdrą i przeczekać cały ten koszmar. To było jednak niemożliwe. Biała koszula powieszona na krześle i czarne, eleganckie spodnie przypominały mu wciąż o tym, że powinien się szykować. W końcu ojciec ma być za dwie godziny i wścieknie się, jeśli zastanie go w znoszonych dresach i starej koszulce. Nie po to kupował mu drogie ubrania, by leżały w ogóle nietknięte. Freddie spoglądał na nie od czasu do czasu złowrogo. Nie pamiętał, kiedy ostatnio byłby tak szykownie ubrany. Nie pasowało to do niego. Za bardzo przywykł do znoszonych rzeczy. Ojciec jednak w życiu nie pozwoliłby mu przyjść w takich starych ciuchach. To zburzyłoby fikcyjny  obraz jego rodziny, jaką pokazywał każdemu. Musiał udawać, że nadal wszystko było w porządku, że traktuje syna z szacunkiem, a sam Freddie stanowi przykład idealnego i zaradnego młodego człowieka, osiągającego same sukcesy.

Zaczął powoli analizować, jak będzie wyglądać dzisiejszy wieczór. Będzie tam z pewnością Alice, przez którą Freddie został w ogóle wzięty pod uwagę. Był na nią za to wściekły. Po się w ogóle w to wszystko mieszała? Dlaczego ojciec jej uległ i zgodził się na to? Byłoby lepiej dla każdego, gdyby Fredddie się po prostu nie pojawił. Nie trzeba by było odstawiać tej całej szopki i pokazywać te puste, pozbawione wartości emocje. Poza tym będzie mnóstwo pytań. Poza Leslie i Jamesem Freddie nie miał kontaktu z rodziną od ponad dwóch lat. Zastanawiał się w ogóle, czy ktokolwiek jeszcze o nim pamięta.

Powolnym ruchem odsunął się od smętnej szyby. Nie mógł siedzieć w nieskończoność, musiał wreszcie się za siebie zabrać. "Jak przyjadę, masz być gotowy. Masz nie narobić mi wstydu przy wszystkich " te słowa wypowiedział mu ojciec, wręczając mu nowe ubrania. Freddie wolał się do tego dostosować. Nie chciał jeszcze bardziej denerwować Jamesa.  Zanim jednak zdecydował się na przebranie, sięgnął po telefon. Ellie miała dać mu znać, kiedy będzie gotowa. Jednakże minęło sporo czasu od jej ostatniego telefonu i Freddie zaczynał się niepokoić. Miał coraz mniej czasu, a jego głód coraz bardziej narastał. Wiedział, że aby przetrwać wieczór, będzie musiał wciągnąć. Inaczej nie da rady. Za dużo ludzi, spojrzeń, słów kierowanych w jego stronę. Rzadko kiedy przebywał w tak wielkim gronie osób. Musiał stać się bardziej śmiały i rozmowny, a w tym pomoże mu tylko kokaina. Wykonał szybko połączenie, mając nadzieję, że Ellie tak naprawdę była już w drodze. Nie czekał zbyt długo, by usłyszeć jej ochrypnięty od nikotyny głos:

Dear, FreddieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz