ROZDZIAŁ 48

3 0 0
                                    


Freddie lekko kuśtykając i czując nieustające szczypanie obu dłoniach dotarł na Foster Ave, na której znajdowały się po obu stronach zielone drzewa i bloki z czerwonej cegły. Szedł wąskim chodnikiem, krzywiąc się na ból, aż dotarł pod odpowiednią klatkę. Nawet nie zastanawiał się, gdy wcisnął numer mieszkania, który go interesował. Trząsł się, było raz zimno, raz gorąco, chciało mu się pić, a jego jelita podczas biegu chyba się skręciły. Wiedział, że nikt mu nie odpowie. W końcu Zoe nie odbierała, był środek dnia, więc podejrzewał, że wszyscy byli w pracy. On też powinien. Więc gdy już miał się odwrócić, by skryć się jednak w swoim mieszkaniu, mocno się zdziwił, gdy jednak ktoś odpowiedział.

- Tak? - odezwał się męski głos z domofonu. To był ojciec Zoe.

- Jaaa...eee.

- Freddie? To ty?

Chłopak próbował przełknąć gulę, która pojawiła się w jego gardle i utrudniała wysłowienie się, zupełnie jakby połknął wielkiego cukierka. Niestety przełykanie dużej ilości śliny nic nie dało, więc musiał się odezwać z zaciśniętymi strunami głosowymi.

- Jaa...Chciałem zobaczyć się z Zoe. Jest może? - to było głupie pytanie. Wiadomo, że odpowiedź będzie przecząca.

- Wyszła do kina. Z mamą.

- Ach, jasne! W takim razie ja...

- Zaczekaj jeszcze. W sumie chciałbym z tobą porozmawiać, więc proszę, wejdź.

Freddie nie miał zbytnio wyboru, gdyż do klatki zostały mu otworzone. Musiał wejść, choć był przepełniony obawami. Dlaczego ojciec Zoe zapragnął się z nim widzieć? O czym mieliby rozmawiać? Dodatkowo chłopaka nie było tutaj od momentu, kiedy...

Winda uchyliła się, jednak Freddie opierał się o przeciwną ścianę. Wypuścił powietrze z ust, ból w stłuczonym kolanie ustał. Ostatnim razem spotkał się z Zoe tutaj, gdy okradał apteczkę państwa McStay. Cały się napiął. Czy Owen McStay poruszy ten temat? Czy mogło o to chodzić? Przecież nie będą gadać o pogodzie i innych pierdołach. Ale z drugiej strony Freddie bardzo lubił rodziców Zoe. Byli trochę jak Alice. Interesowali się nim, pytali go o różne rzeczy, opiekowali się i byli mili.

Wiedział, że jeśli nie wejdzie, to się nie dowie, więc ruszył w kierunku windy. Będąc w środku bardzo żałował, że znajdowało się tam lustro. Był przerażony tym, jak wyglądał. Jego włosy przykleiły się do mokrego czoła, czarna bluzka miała jakąś plamę na jednym z rękawów, siniak pod okiem co chwilę zmieniał kolor, a skóra wokół oczu była dziwnie żółta. Dłonie go piekły, a obdarte miejsce nabrało czerwonego koloru. Niech to szlag! Ale nie mógł już zawrócić.

Ojciec Zoe, choć bardzo się starał ukryć swoje emocje pod wielkim, nienaturalnym uśmiechem, Freddie dostrzegł, jak patrzył na niego z politowaniem. Gestem ręki zaprosił go, od razu zagadując. Weszli do kuchni.

- Chcesz coś do picia? Może wody?

- Tak, poproszę. - Freddie nie mógł sobie odmówić. Nie jadł od wczorajszego wieczora, nie pamiętał też, kiedy w ogóle coś pił. Nie zdawał sobie także sprawy, jak bardzo miał wysuszony cały przełyk aż do momentu, gdy mężczyzna podał mu szklankę z chłodną, mineralną wodą. Freddie sięgnął po nią od razu i wypił drżącą się ręką całą zawartość, nie zważając, że ciekło mu po brodzie. Pan McStay przyglądał się temu z zainteresowaniem, po czym usiadł po przeciwnej stronie stołu. Złożył ręce i pochylił się, wzdychając ciężko przy tym, co wprawiło chłopaka w niepokój. Mężczyzna dalej się uśmiechał, ale coś było nie tak. Ta rozmowa z pewnością nie będzie należała do najprzyjemniejszych.

Dear, FreddieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz