ROZDZIAŁ 42

2 0 0
                                    


Freddie wpatrywał się w swoje odbicie w czarnej jak smoła kawie, która już dawno wystygła. Pił ją powoli, od godziny, małymi łyczkami, gdyż większe powodowały skrzywienie na jego twarzy i suchość w przełyku. Alan uwielbiał pić właśnie taką, gorzką i mocną, która normalnego człowieka powaliłaby od razu. Nie chciałbyć jednak niemiły, więc walczył dzielnie z napojem, zostało mu tylko pół kubka. Idealnie na drugą godzinę. Jego przyjaciel natomiast zdążył zaparzyć sobie już drugą, co jakiś czas przepraszając za bałagan, choć Freddie dokładnie się rozglądał i nie miał pojęcia, która część mieszkania została okrzyknięta bałaganem. Przejrzałe banany? Brudna miska po zupce chińskiej w zlewie? A może przepełniony kosz na śmieci? Zapewne to wszystko, choć dla niego mieszkanie lśniło czystością i pachniało cytrynowym płynem do czyszczenia mebli. Znali się już tyle lat i Freddie naprawdę się zastanawiał, dlaczego za każdym razem Alan przed jego przyjściem czyścił każdy fragment lokum.

- Przepraszam za nią. Może...miała zjazd. Też się wtedy wściekam, stary. Ale uwierz, nigdy nie zrobiłaby wam krzywdy. - powiedział wreszcie blondyn, kuląc się na krześle w kuchni i obejmując kubek, bardziej ciepły od samej kawy. Było mu wstyd za Ellie. Oczywiście, już dawno zauważył, że była zazdrosna o Zoe, ale jakoś go to nie ruszyło. W końcu Ellie była zazdrosna o każdą osobę znajdującą się w promieniu kilku metrów obok niego. Tak już miała i Freddie'emu nigdy to jakoś bardzo nie przeszkadzało i nie podejrzewał, że byłaby w stanie przyjść pod uczelnię i narobić tyle hałasu. O niego. Zależało jej aż tak?

- No nie wiem. Prawie się pobiły. - Alan usiadł na krześle naprzeciwko przyjaciela i modląc się, aby nie zasnąć. Kofeina przestawała na niego działać, a on nie mógł sobie pozwalać zwłaszcza teraz na drzemki w ciągu dnia.

- Pogadam z nią. Już tak nie zrobi. - skrzywił się, czując gorzkość na języku, ale przełknął dzielnie kawę. - A co takiego powiedziała, że Carol tak się wkurwiła?

Alan pokręcił głową.

- Nieważne. Niech ona więcej tu nie przychodzi.

- To dlatego tak wyglądasz?

- Jak?

- Jak ja. Czyli jak trup. - mruknął Freddie, mając nadzieję, że rozbawi przyjaciela. Na szczęście mu się to udało i na zmarnowanej twarzy dostrzegł uśmiech. Alan wstał na chwilę od stołu, a Freddie doskonale wiedział, że poszedł po swoje ukochane Marlboro. Wrócił, krzesło zaskrzypiało, kawa w niebieskim kubku zabulgotała. Chłopak wyciągnął zwinnie papierosa, błysnął ogień i w sekundzie w pomieszczeniu zaczął unosić się trujący dym. Alan zaciągał się powoli, zamykając oczy niemal jak przy pocałunku, po czym na wydechu wypuszczał opary nikotyny. Oparł się wygodnie, bujając się i delektując swoją małą trucizną.

- Trochę mało sypiam. Wiesz, egzaminy niedługo i koniec semestru. W końcu.

- Może potrzebujesz...piwa? Ze mną? - Freddie odsunął swoją porcję napoju, wiedząc, że jednak już do niego nie wróci. Smród papierosów jakimś cudem sprawił, że na myśl o piciu gorzkiej cieszy doznawał skrętu jelit.

- Jak zdam, to spoko. Teraz muszę napierdalać. - chrząknął McAllister, rozkoszując się popołudniem. Cieszył się niesamowicie, że zdołał w ogóle wywabić swojego kumpla z mieszkania i sprowadzić go tutaj, choć chyba pierwszy raz od dawna to on przyglądał mu się z troską wypisaną na twarzy, a nie na odwrót. Tak, Alan był wyczerpany. Nie zdziwiłby się, gdyby sypiał po pięć godzin dziennie. Niemal cały swój wolny czas poświęcał na studia i dodatkowe obowiązki związane ze śpiewaniem od czasu do czasu w ich ulubionym pubie wraz z zespołem Sama, randkowaniem z Carol i ogarnianiu innych. Dla niego zostawało raptem kilkanaście minut dziennie, aby w spokoju zapalić i pomyśleć. Nie mógł sobie pozwalać nawet na długie, gorące kąpiele, które uwielbiał. Bardzo doceniał to, że przy Freddiem nie musiał nic robić. Mogli po prostu siedzieć, milczeć, palić, pić kawę albo gadać o nic nie znaczących rzeczach. Nie wyobrażał sobie siebie w takiej sytuacji z Gregiem czy Brucem. Prawdę mówiąc, rzadko zapraszał ich do siebie, jak się spotykali, zawsze było to na mieście, w głośnym, przepełnionym ludzi miejscu i lekkim dystansem, jaki dzielił go od swoich kumpli. Z Freddiem tak nie było. Nie musiał dbać, aby było wystarczająco ciekawie. Nie musieli zawsze gdzieś wychodzić, pić na umór, przy okazji starając się zachować maskę, jaką Alan nakładał przed całym światem.

Dear, FreddieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz