Verwundeter Vogel

197 7 0
                                    


Stelther zwiesił nogi ze szpitalnego łoża. Miał dziś dostać cholerny wypis. Fabienne już pakowała jego drobnice do torby.
- Zamówię transport – oświadczyła prostując się i zapinając torbę z rzeczami męża.
Johannes kiwnął jej jedynie głową, a następnie przyglądał się jak znika za drzwiami sali.
Był osłabiony, wstanie z łóżka zajęło mu nieco czasu, a i tak musiał się trzymać najpierw ramy łóżka, potem ściany.
Wyprostował się i usłyszał chrupniecie w plecach.
- Nosz kurwaa... - zaczął łapiąc się za bolące miejsce. Jak nie urok to sraczka. Od tego cholernego leżenia już mu chrupie w kościach.
Nie zdążył się jednak uskarżać na bóle, bo spokój w Sali przerwało nagłe wejście. Szczerze, Stelther liczył, że to Fabienne wróciła już z informacja o transporcie, jednak to nie była ona, to był Doktor Gaubenhoff.
- Ja dla mnie, powinien Pan tu jeszcze pozostać na obserwacje, ale Pańskiemu życiu nic nie zagraża, a sale są przepełnione. Niestety. Nie mamy wyboru. – oświadczył na wejściu.
Stelther machnął dłonią, a następnie uśmiechnął się lekko.
- Wiem, że wyglądam tragicznie, ale doprawdy nie mam zamiaru tutaj dłużej siedzieć.
- Cieszy mnie to, a zapytam jeszcze tylko. Jak Pańska astma? – dodał jeszcze sięgając po swój notatnik.
- Lepiej, po wizycie w sanatorium jest znacznie lepiej.
Ich wymiana zdań była dość krótka i lakoniczna. W tym szpitalu nie było czasu na rozmowy. Sale były przepełnione i stale przywozili im zasoby żołnierskie z innych miast. Wieczne przenosiny, przydziały i nowe sale.
Gaubenhoff naskrobał coś w sowim notesie, a następnie przypieczętował drobna pieczęcią, która stale nosił w kieszeni kitla.
- Pański wypis, proszę okazać przy wyjściu. Nie będzie problemów a nawet jeśli... - ponownie rozmowa została urwana. Do Sali wkroczyła kolejna osoba. Nie dało się tutaj normalnie porozmawiać.
- Doktorze Gaubenhoff – rzuciła nowo przybyła kobieta, która jak widać pełniła tutaj rolę lekarza, a nie pielęgniarki?
W każdym razie zwracała się do doktora jak i ordynatora z lekkim lekceważeniem. Już sam fakt jak wypowiadała jego nazwisko, sprawiał, że czyniła to z pewnym obrzydzeniem.
- Tak? – Ernest zwrócił się ku niej z obojętnym wyrazem.
- Przywieźli go, jest Pan proszony na dół, a ja zajmę się przystosowaniem tej sali. – oświadczyła, a Gaubenhoff kiwnął głową i zwyczajnie wyszedł z sali.
Stelther pozostał sam z dość dziwną Panią doktor, która bez słowa podeszła do niego i poczęła sprawdzać jego opatrunek.
- Kim Pani w ogóle jest? – mruknął Johannes odsuwając się nieco, jakby nie chciał, aby ta osoba zmieniała mu teraz opatrunek.
- Doktor, do niedawna ordynator Hanna Leśniowska, nie krzyw się tak. Tylko męża miałam Polaka jeszcze przed wojną. – warknęła i ostatecznie zabrała się za opatrunek tego cholernika. Tak naprawdę gardziła takimi jak on. Wojna zabrała jej ukochanego męża, a teraz pochłaniała jej syna, Staśka.
- Nie wierć się Pan. – skarciła go, a następnie dokończyła swoją robotę. Gdyby tylko mogła, to pozabijałaby tutaj każdego takiego jak on. Do niedawna jeszcze ona tutaj rządziła, ale nie nawet to musieli przejąć. Nowy, teraz Niemiecki szpital, musiał mieć niemieckiego ordynatora. Gaubenhoff nie był konfliktowy, przynajmniej na razie. Obecnie zbyt mocno pochłaniała go troska o syna, który dziś, w ciężkim stanie został tutaj przewieziony.

Doktor Hanna zwinęła stary opatrunek i wycelowała nim w śmietnik stojący przy drzwiach, które ponownie się otworzyły.
- Johannes, mamy transport... - rzuciła wchodząc i zatrzymując się na środku sali widząc nieznaną kobietę.
- Wyśmienicie, możecie się zatem zabierać. Pani mąż otrzymał wypis. Szerokiej drogi. – mruknęła wyciągając z kieszeni papierosy i kierując się do wyjścia.
Doprawdy, było jej wszystko jedno.

***

Cecylia, chociaż obecnie Ingrid, wypełniał swoje codzienne obowiązki względem człowieka, który z niewoli zabrał ją do niewoli. Jak zwykle, musiała udać się od ósmej na rynek i nie później, bo od dziesiątej kupować mogli Polacy, a nie chciała przecież zostać rozpoznana.

W mieszkaniu Obendorfa mijały jej już miesiące. Początki były potworne. Zasadniczo, nie wiedziała co sądzić o tym cholernym układzie. Dał jej schronienie, to fakt. Jednak, zdążył ja wykorzystać po kilku dniach. Nie da się od tego uciec. To się stało, nie może tego wypierać. Nie może tez bronić tego czynu, bo wtedy ja skrzywdził. Tego czasu jednak, nie stawiał swojego dobra na pierwszym miejscu. Potrzebowała tylko przeżyć. Udało jej się uciec z piekła, z którego chciała uciec za wszelką cenę.
Teraz mieszkała u człowieka, który wyrobił jej lewe dokumenty. Zapewnił miejsce do życia, a ona mogła go swobodnie urabiać, bo ten głupiec, chyba się w niej zakochał, a na pewno usiłował się zmienić.



Przynajmniej z tego miejsca, jakoś mogę pomóc. Działania jednak utrudnia mi zniknięcie Janka. Gdzie on go do cholery wywiózł?


Nie wiedziała jeszcze, że jej Janek był odpowiedzialny za postrzelenie Johannesa Stelthera, cholernego psa diabła. Nie wiedziała też, że właśnie tym czynem Janek rozbił obławę na chłopców od latawców. Nie wiedziała zatem, że to jego szukano.

Ingrid wyszła ze sklepu mięsnego, który znajdował się na ulicy Przejazd – teraz już zapewne o innej nazwie. Udało jej się zakupić sporo dobrej jakości wędlin i nieco wieprzowiny. Zasadniczo, od godziny ósmej Niemcy wykupywali najlepszy towar, a dla Polaków zostawało tylko to co najgorsze. Ochłapy, a najczęściej konina, którą mało kto potrafił przysądzić.

Miała już wszystko poza chlebem, ale w drodze do kamienicy wkroczy do najbliższej piekarni. Taki był plan i gdy go realizowała, gdy ustawiała się w kolejce pod piekarnią, podjechał do niej chłopiec na rowerze.
W pierwszej chwili zamarła. Bała się, że to jeden z tych chłopców z bronią, którzy w imię podziemia wymierza sprawiedliwość. Stała tak chwilę jak wryta, aż usłyszała, miły i chłopięcy głos.
- Poczta dla pięknej Pani. – rzucił wręczając jej małą kopertę, a następnie wyciągając drugą doń. Oczekiwał zapłaty.
Bez słowa, zapłaciła chłopakowi jedna monetę, a ten zwyczajnie uchylił jej czapki i odjechał.
To był tylko listonosz, ale jak ją tutaj znalazł? Ktoś musiał ten list nadać dosłownie przed chwilą. 

***

Wróciwszy do domu Ingrid wypakowała zakupy, a następnie zasiadła do listu. Koperta leżała tuz przed nią na blacie stołu. Nie miała pojęcia co może być w środku, bo kto mógłby do niej napisać, skoro oficjalnie nie żyła. Leżała w zbiorowej mogile gdzieś w lesie Tuszyńskim.

Zaczerpnęła powietrza, sięgnęła po kopertę i rozerwała papier. Rozedrganymi dłońmi wyciągnęła list. Od razu rozpoznała pismo.
- Janek... - szepnęła, a łzy zakręciły się w jej oczach. Żył. Erik jej nie okłamał.

„Twój cholerny przyjaciel spanikował. Wywiózł mnie do zapomnianego przez Boga lasu, a następnie urządził sobie festyn strzelania. Nie wiem, czy chciał mnie zabić, a może postraszyć. W każdym razie spierdalałem, gdzie pieprz rośnie. Nie chciałem sprawdzać teorii w praktyce.

Mogę mu jedynie podziękować, że do walizki, z która mnie zostawił, wsadził jakiś koc, jedzenie i monety. Przydało mi się, ale i tak nie zmienię o nim zdania. Twój Niemiaszek to potwór jak każdy inny.

W każdym razie. Żyję. Mam się dobrze. Odnajdę cię któregoś dnia.
Spal to po przeczytaniu i lepiej mu o tym nie wspominaj."

Trzymała list w dłoniach, które dosłownie drgały. Ledwo przeczytała list, a już jej żołądek zaczął się buntować. Żył, ale co to miało znaczyć, że Erik do niego strzelał?
Nie mogła ufać Obendorfowi, ale czy kiedykolwiek mu ufała? Nie. Czerpała z jego życia to co dobre, urabiała go jak mogła, a teraz przyszedł czas zapłaty.
Podarła list, a następnie wsadziła go między tlące się węgle. 

***

Stary Gaubenhoff wszedł do świeżo przygotowanej sali. Jego syn już tu był. Sprowadzony z Norwegii do Berlina, a następnie tutaj. Miał być blisko ojca. Jego stan był krytyczny, a transport nie pomógł w tej sytuacji.

- Klaus. – rzucił podchodząc do łózka. Jego syn był nieprzytomny. – Za wszelką cenę chciałeś być pilotem, a teraz... to mi ciebie prawie odebrało. – dodał rozedrganym głosem.
Ujął prawą dłoń syna, przynajmniej te jeszcze miał. Niestety po lewej pozostał jedynie kikut, ale czy to było ważne? Nie, dla ojca nie. Bo w życiu został mu już tylko syn.
- Wróć do mnie. Proszę.

SS-Mann | NOWE ROZDZIAŁY!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz