Dorf

1.8K 134 27
                                    

- Spokojnie, spokojnie. - Głos starszej pani wydawał się być wręcz kojący. Mogła mówić cokolwiek, a i tak wpłynęłoby to na spokój osobnika, do którego mówiła. - Młodzieńcze... - dodała sięgając po chusteczkę aby go nieco wytrzeć, bo ubrudził się zupą tu i tam. - Długo wędrowałeś przez lasy? - zapytała w końcu, zerkając na jego brudne i poszarpane odzienie.
- Tak... - wyrzucił z siebie ochrypłym głosem - Uciekałem.
Starsza kobieta otworzyła szerzej oczy. Czyżby miała pod swym skromnym dachem Żydowskiego uciekiniera?
- Przed czym? - postanowiła zapytać, mimo że bała się odpowiedzi.
- Raczej przed kim... - mruknął Janek ocierając swe usta chustką. - Przed przyjacielem mojej przyjaciółki, a potem przed wygłodniałymi psami i jakimiś... cholernymi bandytami, którzy grasują po lasach - prychnął, odstawiając miskę po zupie, którą tu otrzymał. - Pukałem do drzwi we wioskach... Ale nikt nie chciał mi pomóc. - spuścił wzrok, by zaraz podnieść go na kobiet. - Dopiero pani... - nie mógł nawet wypowiedzieć swej wdzięczności - Nie wiem nawet jak dziękować.
- Nie musisz... - odparła staruszka ze spokojnym uśmiechem.
- Zapalona świeca na pani ganku dała mi nadzieje, że ktoś mi otworzy.
- Czyli spełniła swoje zadanie - mruknęła kobieta.
Zdawać by się mogło, że nagle posmutniała.
- Nie rozumiem... - rzucił Janek.
- Świeca ma dać nadzieję i pokazać zagubionemu, że tutaj ktoś czeka. Tutaj ktoś pomoże.
- Na kogo pani czeka? - postanowił w końcu zapytać.Otrzymał w końcu czyjeś ubrania, które leżały przed nim, złożone na taborecie. Miał się w nie odziać po zmyciu z siebie tego całego brudu i smrodu.
Starsza kobieta ukryła twarz w swych zapracowanych dłoniach, a następnie zaniosła się szlochem.
- Na syna - odpowiedziała.
Przez jej płacz, krajało się wręcz Jankowi serce. Pewnie nie miała o synu żadnych wieści. Być może nawet zginął już dawno, a teraz jego ciało rozkładało się gdzieś na dnie zbiorowej mogiły, przygniecione innymi bezimiennymi ofiarami.
Chłopak ułożył wolno dłoń na ramieniu kobiety, by nieco je pogładzić.
- Wróci... Proszę się nie martwić... pani syn na pewno wróci - nie wierzył w to, ale jeśli tej kobiecie miały pomóc jego słowa, to czemu miałby nie spróbować? Może nie chciała czuć się samotna w tym wszystkim. Chciała usłyszeć, że ktoś jeszcze oprócz niej, wierzy w powrót jej syna.

Następnego dnia, z samego rana Janek wyszedł z domu, aby zobaczyć, co też ciekawego działo się w obejściu. Zdążył zauważyć, że kobiecie brakowało już porąbanego drewna.
Co prawda nie był jeszcze w pełni sił, ale postanowił jakoś dopomóc. Znalazł więc siekierę na ganku i ważąc ją w ręku podszedł do sosnowych pieńków, które wymagały oprawienia, a ściślej mówiąc - porąbania.
W niczym nie przypominało to jego pracy. Nijak się to miało do przerzucania węgla i dostarczania go do konkretnych mieszkań, z których to zostało zamówione. Dużo to mówiło o majętności ich rezydentów.
Rąbanie drewna zatem szło Jankowi dość kulawo, ale jakoś się z tym urabiał. Dałoby radę to włożyć do kominka czy do pieca.
Odrzucił na bok kolejny oprawiony pieniek i kiedy sięgał po kolejny to jego ręka natrafiła na coś innego. Spojrzał w stronę stosu drewna i zrozumiał, że od dobrych paru minut nie był tu sam.
- Kim jesteś? - zapytała oburzona dziewczyna. Na oko mogła być w jego wieku, ale nie miał co do tego pewności.
- Nie wyglądasz jak Wojciech! - dodała szybko i odstawiła koszyk z jedzeniem na trawę, by zaraz się wyprostować i podciągnąć rękawy swojej koszuli wciągniętej w długą spódnicę.
Widząc, co czyni dziewczyna Janek postanowił cofnąć się o krok.
- Hej... spokojnie! Ja tylko pomagam, nie musisz od razu szykować się do oklepania mi twarzy! - uniósł ręce w geście kapitulacji, jednak nie potrafił ukryć pewnego rozbawienia.
- Jesteś pewnie jednym z tych oszustów! Albo cholernym dezerterem! Ja ci pokażę się pod Wojtka podszywać! - pogroziła, by ruszyć dziarsko na rudego chłopaka.
- Nie, nie! To nieporozumienie! - rzucił, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
- Ja ci dam nieporozumienie! - już mu miała wymierzyć cios w brzuch, by ugodzić go następnie między nogi, ale ostatecznie przerwała jej staruszka stając między nimi.
- Anno! - rzuciła niezadowolona - Jak ty traktujesz mojego gościa! Ten chłopak wiele przeszedł, a teraz stara się pomóc - mówiąc to wskazała na porąbane drewno u jej stóp.
- Babcia wybaczy... - dziewczyna zwiesiła głowę i pogładziła swój jasny warkocz w zakłopotaniu - ...Bałam się, że to znowu jakiś oszust, który babcię okradnie i jeszcze nie daj Boże zrani - mruknęła spoglądając na Janka podejrzliwie.
- Dziękuję za drewno chłopcze. Moglibyście jeszcze przejść się do starego sadu zobaczyć czy coś zostało z mizernych zbiorów... - zaproponowała staruszka zerkając na wiklinowy koszyk Anny.
- Jak sobie babcia życzy - rzuciła Anna biorąc kosz do ręki i machając na Janka. - No rusz się, nicponiu! - dodała.
Chłopak poprawił na sobie koszulę i skórzaną kurtkę, by ruszyć za dziewczyną. Ładna była ta dziewoja. Włosy jasne, zaplecione w warkocz. A sylwetka? Och, jakże była piękna! I do tego potrafiła się ładnie uśmiechać, kiedy nie zerkała na niego gniewnie.
- To twoja babcia? - zapytał równając swój krok z Anną.
- Nie. To bardziej dobra dusza rodziny i tej małej wsi... a raczej tego co z niej zostało - odpowiedziała i splunęła wściekle na bok - Cholerne Fryce.
- Jak to wyglądało tu, na wsi? - zapytał widząc, jaką agresję wymierzyła swoją śliną, biednej trawie.
- A jak miało wyglądać? - pisnęła oburzona. - Chłopów zabrali, rościli sobie prawa do ziemi i zbiorów! Wojna się dobrze nie zaczęła, a cholera wchodzą ci z marką i pole mierzą, że tu jego willa stać będzie! Psy cholerne... - zazgrzytała szczękami i obrzuciła Janka dziwnym spojrzeniem. - A ty?
- A ja, co? - zapytał unosząc rude brwi.
- Skoro pytasz o wieś to ty nie stąd, a z miasta zapewne, no to pytam... a ty?
- Ach... a ja... a ja mam kłopoty.
- I chcesz je sciągnąć na nas, draniu?!
- Nie! Spokojnie! Nikt mnie nie ściga... To bardziej kłopoty natury... osobistej.
- Dziewka cię rzuciła i na wieś uciekłeś? Myślisz, że uwierzę?
- Ależ ty jesteś... wyszczekana - zaśmiał się zerkając na nią kątem oka. - Nie... znaczy, tak, ale nie do końca. Moja droga przyjaciółka weszła w pewien układ, który co prawda zapewnia jej bezpieczeństwo, ale...
- Ale nie jest taki jakbyś chciał - przerwała mu w połowie zdania.
Janek skrzywił się nieco, ale ostatecznie musiał przyznać rację porywczej Annie.
- Tak. Układ ten uratował mi życie, ale i brutalnie się mnie pozbył... przez co długo błąkałem się po lasach szukając pomocy.
- A znikąd pomocy choćbyś stukał i łkał pod drzwiami i tylko moja droga babinka ci dopomogła? - mruknęła już z nieco mniejszą bojowością w głosie - Chcesz jej pomóc się uwolnić, tak?
- Tak - przyznał twardo wtykając ręce w kieszenie spodni - Choćby cena miała być wysoka, to wyciągnę ją z tego.
- A ty głupi... - westchnęła przekraczając płot starego sadu, gdzie stały stare jabłonie o ubogich owocach - Zakochany głupio, obyś przez to nie zginął...
- Nie jestem zakochany! - zaprotestował sięgając dłonią po jeden z owoców.
- A tak... to tylko bliska ci osoba, no oczywiście... a żebyś się nie przejechał, bo może wcale nie warto?
Chłopak wzruszył ramionami i wrzucił kilka lepszych jabłek do koszyka. Sięgnął do gałęzi po kolejne i już miał je wrzucić do kosza, kiedy zauważył wystającego z niego robaka.
- Ja po prostu chcę... - złapał niechcianego lokatora i wyciągnął go z owocu miażdżąc w ręku. - ...Zlikwidować tego szkodnika. - dokończył, a następnie uśmiechnął się pod nosem do swoich myśli.

SS-Mann | NOWE ROZDZIAŁY!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz