Kaffee

1.4K 83 13
                                    

- Tak... kolacja u Steltherów - wyrzucił w przestrzeń kapitan, paląc papierosa, oparty o ścianę.

Kuchnia, w której się znajdował, choć niewielka, zadziwiała swoim przepychem.

Światło z okna za plecami Erika padało na twarz Cecylii, oświetlając ją, dodając pewnej powagi.

- Przecież to... absurd! Erik! - rzuciła wściekle. - Oni się poznają! Stelther na pewno już coś podejrzewa, a teraz czeka tylko na dowód! - Kobieta załapała się za skronie. „On nie myśli".

- Spokojnie, jestem pewien, że to pomysł Fabienne, która jest zwyczajnie stęskniona za dobrym towarzystwem...

- I co? Ja i ty mamy być tym dobrym towarzystwem? - mruknęła marszcząc brwi. - Ty to jeszcze... ale ja?

- Nie przesadzaj... Będzie co będzie, zresztą, jak miałby cię oskarżyć?

   Cecylia była spięta i widać było, że nie potrafiła opanować ogarniającego jej stresu. Mogła grać żonę albo i kochankę Erika, ale nie przy Stelthera, którego zimny oddech czuła niemal na swoim karku. On coś knuł i niemal czuła to za każdym razem, gdy rzucał jej ukradkowe spojrzenia i miała wrażenie, że przybliżał z każdym ruchem. Miała wierzyć, że to niewinna kolacja? Nie potrafiła jakoś uwierzyć, że ktoś taki jak Stelther hołdował takim zwyczajom... z tego, co o nim słyszała, preferował innego typu rozrywki. 
    Odgarnęła jasne włosy i zaczesała je za ucho. Zapadła nieprzyjemna cisza. Erik patrzył na nią, czekając na odpowiedź.

- Jesteś taki pewny siebie... i ja też byłam, aż do mojego ostatniego spaceru – odparła, podchodząc do niego wolno.

   Mężczyzna przechylił głowę na bok, czekając na dalszy ciąg opowieści.

- Jakaś kobieta mnie... rozpoznała, a przynajmniej tak mi się wydaje. - dokończyła, stając ostatecznie w jego pobliżu, ale tak by móc wyglądać przez okno. Ulice zapełniały się ludźmi, mimo iż przecież strach było wychodzić.

- Czemu mi o tym nie powiedziałaś wcześniej? Zarządziłbym...

- Jak?! - weszła mu w słowo. - Wysłałbyś kogoś, by zastraszył staruszkę? Och, daj spokój... sama umiem sobie poradzić - fuknęła odsłaniając zęby.

Erik zmrużył oczy. Jeszcze kilka miesięcy temu nawet by nie przypuszczał, że ta mała i brudna wypłoszka podniesie na niego głos.  Dawno już nie byli na stopie właściciel-służąca.

- Dobrze... ja tylko chciałbym wiedzieć o takich zdarzeniach. Wcześniej - mruknął w miarę spokojnie. - Dobrze wiesz, że się martwię i zależy mi, żeby to nasze życie jakoś się układało mimo tych wszystkich przeszkód – szepnął, podchodząc do niej i pogładził jej ramię. - I uwierz mi. Nie musisz się martwić dzisiejszą kolacją. Stelther nic nie podejrzewa. Nie może. - Starał się ją uspokoić.

Cecylia wciągnęła lekko swoje wargi do środka i przymknęła oczy.

- Powinnam cię nienawidzić za to wszystko, a jednak... czuje się przy tobie bezpiecznie. Dlaczego?

- Nie wiem... Może nie masz najzwyczajniej w świecie nikogo innego? - szepnął i przelotnie zerknął na stary, ozdobny zegar. Jedną z wielu rzeczy w tym mieszkaniu, pokazującą, w jak dużym dostatku mieszkała tutaj poprzednia rodzina, nim została wywieziona bydlęcymi wagonami ku zagładzie.

- Brzmi jak klątwa... albo pułapka zastawiona przez tak biednego i samotnego Herr Obendorfa... - rzuciła wyplątując się zgrabnie z jego objęć.

- Pułapka. Na pewno... Ptaszyno - zaśmiał się pod nosem, zerknąwszy na nią tęsknie. Co to miało znaczyć? To tęsknie spojrzenie? Poszukiwanie namiętności.

- Nie patrz tak, bo jeszcze coś sobie pomyślę... a wystarczy mi, że zgodziłam się na tę cholerną kolację, do diabła...

   Uśmiechnął się pod nosem, gdy Cecylia zniknęła mu za rogiem by zatopić się w odmętach szafy.

- Mit der Teufel... - wyszeptał i wygładził swoją białą koszulę.

***

   „Diabeł" i jego piekielny ogar stali przy oknie. Poranna kawa parzyła w dłonie, a czas zdawał dłużyć się w nieskończoność, kiedy Fabienne doprowadzała się do porządku.
Stelther przymknął oczy i wsłuchał się w dźwięki, muzyki płynącej z tuby adaptera. Płyta winylowa trzeszczała przyjemnie, a igła miękko płynęła przez nierówności.
- Brak mi tego porannego papierosa do kawy – mruknął, zwracając się do swojego ogiera. Jego astma znacznie się pogorszyła, przez nie wolno było mu palić ani przebywać w zadymionych pomieszczeniach.

- Na coś niby trzeba umrzeć, ale mnie jakoś nie ciągnie jeszcze do śmierci... - dodał z lekkim uśmieszkiem. Drzwi łazienki otworzyły się wolno, a Fabienne wyszła swoim kocim krokiem, okryta jedynie ręcznikiem.
- Nie spieszy ci się do śmierci? – zapytała, zbliżywszy się do swojego męża.
- Owszem... No chyba, że wygląda jak ty.
    Stelther przygryzł dolną wargę, zmrużywszy ślepia. Fabienne wzbudzała w nim wszelkie zwierzęce instynkty już samym spojrzeniem.
- Któż by mnie tak utulił do wiecznego snu jak nie ty? – zapytał jeszcze, odstawiając kubek z kawą na parapet.
- Myślę, że nie ma drugiej takiej osoby... - odparła, położywszy wolno swoje dłonie na ramieniu Johannesa. – O pocałunku tak jadowitym i zimnym... - wyszeptała, przylgnąwszy do jego warg.
    Fabienne przyparła swojego męża do ściany i tylko czuła jak obłapiał jej ciało swoimi dłońmi. Tęskniła za nim, oj tęskniła... a jego przebywanie w areszcie niemal doprowadzało ją do szału. 
   Stelther przywarł wargami do jej szyi, ukąsiwszy ją. Jęknęła z aprobatą.  
- Kocham te leniwe poranki... - wyszeptał, gdy jego szlafrok wylądował niedbale na podłodze.

   Czuł jej dłonie na swoim torsie, gładziła goleniwie mrucząc pod nosem. Jej ciemne włosy łaskotały go w ramię, kiedy onotwierał szerzej oczy i uspokajał zduszony oddech.
- Charczysz... - szepnęła, całując go w pierś.
- Wiem – odpowiedział i zakasłał w dłoń – Ale to jeszcze nic takiego, bywagorzej zresztą sama wiesz...
   Podniosła się wolno i przeciągnęła tuż nadnim, by zasiąść zaraz na krawędzi łóżka i sięgnąć po jego koszulę.
- Dasz radę rozwiązać się sam? – zapytała zerkając na niego przez ramię.
- Dam... to tylko jedna dłoń – odparł, a kąciki jego ust lekko się uniosły.
   Rozwiązał więzy j krępujące jego prawąrękę. Fabienne mieszkała tu zaledwie od miesiąca, a rama łóżka i tak jużwidziała, i przeżyła zbyt wiele.
- W co mam się dziś ubrać? – zawołała z głębi mieszkania.
- We wszystkim ci pięknie, ale ta satynowa sukienka jest chyba moją ulubioną –zawołał, wstając w końcu z łóżka, by przejść zaraz do salonu i zobaczyć jakjego żona przegląda się w lustrze zamontowanym na wewnętrznej stronie drzwiszafy.
- Satynowa szkarłatna i czarne pończochy? – zamruczała zwracając się do męża.Trzymała już sukienkę przy ciele tak by imitować, iż jest w nią ubrana.
   Johannes przewrócił oczami i z lekkimzawahaniem kiwnął głową.
- Nie wiem jak wtedy się opanuję, ale tak, to będzie doskonałe połączenie –przeszedł obok niej i wyciągnął dłoń w stronę zawartości szafy.
- Jeśli o mnie zaś chodzi, to postawię chyba na jasną koszule, oraz czarnespodnie w kant, co ty na to? – uniósł wymienione rzeczy w porozumiewawczymgeście.
- Idealnie... jak na cerbera – zaśmiała się i przelotnie zerknęła na zegarek. –Czas się zbierać jak i nakryć do stołu, bo już niebawem przybędzie twój... Hm...przyjaciel i jego tajemnicza oblubienica...
- Też jesteś jej tak ciekawa?
- Och tak, Erik mówiąc o niej, nie był zbyt wylewny, a nawet wcale...

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
SS-Mann | NOWE ROZDZIAŁY!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz