Ingwer

335 9 5
                                    

Poranne słońce wpadało przez odsłonione okiennice i zwolna nagrzewało białą, skotłowana pościel.
Osobnik złożony w tej świeżej choć skotłowanej pościeli już nie gorączkował. Poruszył się niemrawo. Zaczynał się budzić. Promienie słońca raziły go w powiekę, aż w końcu otworzył oko. Niestety tylko jedno, lewe. Nie wiedział co dokładnie dzieje się z jego prawym okiem, ale wiedział, że było jego wiodącym.

– Co... – rzucił sięgając prawą dłonią do twarzy. Palce jego dłoni były sztywne, jak nie jego. Mężczyzna wyczuł jednak, że na twarzy ma opatrunki. Zasłaniały jego prawe oko, nie miał jednak siły ich ściągnąć. Miał potworne problemy z koordynacją.

Przecież to do mnie nie podobne, co się dzieje. CO z moimi dłońmi, moimi oczami?

Uległ jakiemuś wypadkowi? Nie wiedział, nie mógł sobie przypomnieć, dosłownie NIC. W jego głowie były JAKIEŚ wspomnienia, ale wyraźnie czuł, że nie są one świeże.

Latałem, tak, wstąpiłem do akademii, a potem mnie zwerbowali...

Ojciec nie był zadowolony. Ja też nie byłem.

Przewrócił się na bok, chciał wstać, bo nawet nie poznawał tego miejsca. Pierwsza próba zakończyła się fiaskiem. Opadł na poduszki bez sił. Nie mógł znaleźć podparcia, jak żółw przewrócony na plecy.

Druga próba była znacznie ciekawsza. Znowu obrócił się na prawy bok. Podparł się dłonią i udało się usiadł. Teraz pozostało mu wstać. Wyciągnął lewą dłoń, podparł się na niej i zwalił się na podłogę, jakby poślizgnął się na własnej dłoni, albo na pościeli?

Leżał tak chwilę na podłodze, zwinięty jak robak, świeżo po przebudzeniu. Zdążył się już upocić ze zmęczenia, ledwo łapał oddech, ale musiał wstać.

– Jeszcze raz. – zarządził i zaczął od podparcia się lewą dłonią – Kurwa! – znowu to samo. Znowu upadek, a przecież nawet nie jest tu tak ślisko! Coś musiało być na jego lewej dłoni! Jakiś opatrunek, coś przez co się ślizgał i nie czuł. Ta lewa dłoń była tak odrętwiała.

Poruszył się gwałtownie kierując swą lewa dłoń ku twarzy i zamarł.

Gdzie ona jest?! Gdzie jest moja dłoń?! Jak to nie wiesz, gdzie jest twoja dłoń! Spójrz na nią jeszcze raz. No przecież musi tu gdzieś być. Nie rób z siebie debila.

Jednak dłoni nie było i nie chciała się pojawić. Zamiast lewej dłoni widział obandażowany kikut, który zaczynał się kawałek przed łokciem, tak aby w przyszłości łatwiej było osadzić protezę.

– Pierdolić to... to... niemożliwe. – wyrzucił z siebie. W uszach zaczęło mu szumieć, serce zaczęło walić jak młot. Nie miał pojęcia co się tutaj działo. Nie wiedział, gdzie był, gdzie była jego dłoń. Zerwał się z podłogi, oparł plecami o ścianę, a następnie przekrzywił w stronę okna. Najpierw oślepiło go światło. Lewe oko ledwo sobie radziło z opanowaniem tego chaosu.
– Gdzie ja kurwa jestem... – nie mógł opanować drżenia swojego ciała. Czuł, że traci kontrolę, że traci kontakt ze światem, który właśnie rozmywał się w jego oku. Usłyszał stłumione skrzypniecie zawiasów. Ktoś wszedł do środka.

– Cholera! – kobieta upuściła dźwigane przez siebie siatki i podbiegła do mężczyzny, który właśnie osuwał się na podłogę w ataku paniki. – Hej... Hej... Hallo. – rzuciła klepiąc mężczyznę po policzku.

– Kim ty jesteś? – wyrzucił z siebie. Prawie jej nie widział, była niewyraźna. Rozmazana.

– Ja? Anna. Mam się tobą zająć.


***


Udało jej się go uspokoić, ale za cholerę nie mogła położyć go ponownie do łózka. Nie chciał leżeć, domagał się siedzenia i wyjaśnień. No to go posadziła, przy stole.
– Ledwo się trzymasz. – skomentowała stawiając przed nim szklankę z wodą. Nic jej jednak nie odpowiedział, był skupiony na swojej brakującej dłoni. – Jak się będziesz w nią patrzył, to nie sprawi, że odrośnie. – rzuciła chcąc przyciągnąć jego uwagę. Nic to jednak nie dało. Dalej tak siedział, jak jakiś kołek. – Słuchaj. Potwornie mi przykro... – nie, wcale nie było jej przykro – ...z powodu tego co cię spotkało, ale jestem tutaj, aby postawić cię na nogi. – Ponownie brak reakcji. Jak miała do niego dotrzeć? Zaczynało brakować jej już pomysłów.

Anna zdążyła zasiąść przy stole, kiedy on w końcu postanowił przemówić.

– Ja... prawie nic nie pamiętam. – oświadczył z pewną nuta trwogi w głosie. – Nic. Kompletnie... Gdzie byłem, co robiłem i czemu nie mam ręki? – dokończył ukrywając teraz twarz w swojej dłoni.

Właśnie! Jego twarz i ten cały opatrunek. Musiał sią go natychmiast pozbyć, przeszkadzał mu, a do tego potwornie świerzbiła go prawa powieka.

– Cz... CZEKAJ! Co ty robisz! – krzyknęła zbierając się z krzesła i zabierając jego rękę od twarzy. Musiała przyznać, że jak na osłabionego, to rudzielec miał sporo siły. – Nie możesz tego zdjąć rana się jeszcze nie zagoiła! – warknęła starając się odwieść go od tego idiotycznego pomysłu.
– Jaka rana? Ile ja mam tych ran?! – jęknął nie chcąc dać za wygraną, jednak ostatecznie po chwili opadł z sił.

Dysząc kobieta oparła się dłońmi o blat stołu. Zaczęła sobie zdawać sprawę, że opieka nad tym cholernym szwabem będzie droga przez utrapienia, nieważne za jakie pieniądze. Jednakże, robiła to dla swojej przybranej matki.

– Kilka. – mruknęła – Jak już wiesz, brak ci lewej ręki, ale i prawego oka. – gdy to mówiła, on stopniowo pogrążał się w sobie. Kurczył się w sobie, jakby jej słowa sprawiały mu fizyczny ból.
– Odniosłeś te rany, gdy zestrzelono ciebie i twoja załogę nad Norweskim terytorium. – te słowa zadziałały na niego jak młot. Dostał nimi prosto w splot. Obrazy wróciły. On. Jego gnijąca ręka, siekiera i jacyś Brytyjczycy.

Mężczyzna zasłonił dłonią usta cudem powstrzymując odruch wymiotny.

– Dobrze, zacząłeś sobie przypominać, a imię swoje znasz? – zapytała dotykając ostrożnie jego ramienia. Nie było jednak w tym geście troski. Nie. To był dla niej zwyczajny pacjent.
– Klaus Gaubenhoff. – odrzekł prostując się zwolna. 



------------->

Tak jak obiecałam, dodam wam nieco moich wizualiów!
Trzy linki w komentarzu!

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 05, 2023 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

SS-Mann | NOWE ROZDZIAŁY!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz