Prolog

704 18 10
                                    

Jechałem niczym wariat zupełnie nie zwracając uwagi na inne pojazdy otaczające mnie. Nie mogłem pozwolić aby ktokolwiek mnie znalazł lub co gorsza uratował od śmierci której tak bardzo pragnąłem. Życie mnie przytłaczało a ja nie czułam już absolutnie żadnego szczęścia które jeszcze rok temu było takie mocne. Nie potrafiłem żyć wiedząc jak zjebałem i zabiłem najważniejszą osobą w całym moim życiu. Poznałem tyle dziewczyn i z pozoru można by było pomyśleć, że każdą już przeleciałem ale wcale tak nie było jednak ta opinia bolała. Widziałem tylko puste dzielnice na których nie było żywej duszy przynajmniej ja nikogo nie widziałem lecz już po chwili zatrzymałem się przed dosyć sporą polaną. Była ona złożona z kilku górek jednak ta mieszcząca się najwyżej była moim celem z racji iż to tam zrobiłem piknik z Olivią. Pomyśleć, że to było tak niedawno... Chwyciłem za bukiet białych róż kolejni ruszając w stronę celu czując jak po moim policzku spływają łzy lecz tym razem szczęścia. Chciałem nareszcie móc ją spotkać, moją ukochaną i znowu wbić się w jej malinowe usta czy spojrzeć w jej piękne oczy których nigdy nie doceniałem. Spojrzałem na róże przypominając sobie jak szczęśliwa byłaby blondynka gdyby właśnie je dostała. Coraz więcej łez wydostawało się z moich oczu mocząc mi tym samym moją bluzkę którą zawsze nosiła Olivia. Bez dłuższego zastanawiania się ruszyłem dalej aż dotarłem na górkę gdzie nadal słyszałem jej śmiech. Me serce łamało się coraz bardziej a ja położyłem bukiet na ziemi po czym wyciągnąłem swój pistolet lecz nie byle jaki bo złoty. Kupiłem go właśnie na tą okazję, na zakończenie przygody zwanej życiem. Cały czas słyszałem jak mój telefon wibruje co zaczęło mnie irytować przez co sięgnąłem po niego aby kolejno go wyciszyć. Miałem szczerą nadzieję, że nie skrzywdzę dzisiejszym wydarzeniem Billa któremu też było zapewne z tym wszystkim ciężko jednak musiałem, musiałem to zrobić. Przyłożyłem broń do głowy żegnając się powoli ze swoim życiem aż nagle usłyszałem czyjeś kroki. Automatycznie skierowałem pistolet w kierunku zbliżającej się do mnie sylwetki i choć miałem zaraz umrzeć to napewno nie mogłem odpuścić przeszkadzającej mi w tym osobie. Normalnie owa osoba już dawno leżałaby martwa jednak coś mnie powstrzymywało i stanąłem niczym słup. Nagle sylwetka podeszła bliżej a blask książyca idealnie ją oświetlił przez co zaniemówiłem.

-T..t...ty...t..y...y....ty...TY ŻYJESZ!?-Wrzasnąłem.

Ps. Pierwszą część wstawię jak najszybciej 😽

Lovely eyes 2 | Tom Kaulitz Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz