Rozdział 23. Jessamine

791 60 9
                                    

Pod koniec lutego wydarzenia z nocy bankietu były niczym skomplikowany sen. Bo, jak inaczej można nazwać moment, w którym znów musiałam się użerać z Talbym, ucierpiał Luca, a do tego pocałowałam Foxa?

Zwłaszcza to ostatnie.

W następnych tygodniach zachowaliśmy się jakby nic się nie wydarzyło. Jakbym wcale nie natknęła się na niego jeszcze kilkukrotnie podczas ćwiczeń w domu, gdzie miał na sobie wyłącznie same spodenki. Jakby każdy nasz przelotny dotyk nie wywoływał we mnie potrzeby?

Kurwa, do tego jeszcze seks z Lucą. Nie minęły nawet dwa tygodnie od tamtego momentu w gabinecie, a wziął mnie w niezbywalną niewolę. Wystarczyło, że spojrzał w moim kierunku i moje myśli właśnie tam się kierowały. Chyba nawet nie byliśmy dyskretni – mimo że ten miesiąc nie był dla nas łaskawy i nie mieliśmy chwili, żeby zrobić coś więcej niż pospieszne przytulenie się – czułam, że pozostali wiedzą.

Kurwa, ja chciałam, żeby byli świadomi.

Chciałam zostać na tym przyłapana.

Potrzebowałam, żeby Fox zażądał ode mnie wyjaśnień, żeby Knight znów znalazł się ze mną sam na sam w jakimś ciasnym pomieszczeniu i żeby Cole przestał uśmiechać się do mnie tak, jakby czytał mi w myślach i chciał do tego dołączyć.

Oszaleję z nimi, a nawet o tym nie wiedzą.

Było to doprawdy dość śmieszne – człowiek często słyszy, albo czyta o niedorzecznym zachowaniu innych, ale nie rozumie tej roztrzepanej potrzeby póki jej nie doświadczy. A ja tym się stałam. Mogłam pracować kilka godzin dziennie, wyciskać z siebie maksimum, ale potrzebowałam tylko przelotnego uśmiechu, żeby nagle mieć dwadzieścia lat mniej.

Co za irracjonalnie śmieszna i rozbrajająco urocza sytuacja. Jako trzynastolatka w życiu nie pomyślałabym, że mogłabym zauroczyć się w więcej niż jednej osobie. Nie miałam żadnych szans z tymi facetami.

Po pokonaniu dłużącej się grypy, wskoczyłam od razu w więcej niż irytujący briefing. Na korytarzu czekał na mnie Cole, a ja zastanawiałam się, czy może nie poprosić go o wypchnięcie Talby'ego z okna. To nic, że byliśmy na siedemnastym piętrze. Skoro według niego obrosłam w piórka, to on miał pieprzony aeroplan dospawany do kręgosłupa.

– Boże, Adam! – huknęła Sandi. – Czy ty masz zamiar stawać okoniem na wszystko, co mówi?

Adam wyprostował się na swoim krześle, ramiona wciąż miał splecione na piersi, a minę cwaniacką.

– Jak nie pasuje, to znasz drogę do wyjścia – odparł kwaśno. – Jesteś tu od pół roku, a ciągle chcesz mieszać, jakbyś nie wiedziała jak to jest.

Sandi, tak przeraźliwie rozgoryczona, pokręciła z niezadowoleniem głową.

– Właśnie przez to, że wiem, ją wspieram! – zaprotestowała równie gwałtownie. Sandi była żywiołowa, czasem zbyt roztrzepana, ale naprawdę dobrze pracowała. Część osób widziała ją jednak jako młodą, histeryczną dziewczynę.

– Wspierać powinnaś dobre pomysły, a nie takie coś – z niesmakiem wskazał na planszę za moimi plecami.

Boże, daj mi siłę – woli, żeby mu nie przyjebać, albo mięśni, żeby mu przyjebać.

– Adam, ale to twój pomysł z modyfikacjami, na które zgodziłeś się dwa tygodnie temu – wycedziłam ledwo powstrzymując się od rozzłoszczonego syknięcia. Modyfikacje były uzgodnione tuż przed bankietem.

Talby miał minę jakby zjadł coś nieświeżego. Do tej pory w pomieszczeniu było cicho, ale teraz nawet szpilka nie odważyła się upaść na posadzkę.

Winning show. W niebezpieczeństwie [+18]✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz