Rozdział 41

8.2K 320 12
                                    


                                   Pov: Christian

Siedziałem w willi, która należała do Margot, opierając się o zagłówek skórzanego fotela, trzymając w dłoni szklankę z whisky i popijając trunek. Była wczesna godzina poranna, dla niektórych jeszcze wieczorna, chociaż dla mnie czwarta nad ranem jest jak dla wielu osób ósma. Dostałem zaledwie kilka wiadomości dotyczących kondolencji z powodu śmierci żony, pewnie dlatego, że wieści jeszcze się nie rozeszły.

Popijając alkohol czułem pieczenie w gardle i gorzki posmak. Moje myśli krążyły praktycznie tylko wokół Margot. Nie mogłem poradzić sobie z odrzuceniem.
Śmierć Katherine, nie wpłynęła na mnie tak jak decyzja Margot.

Szklanka wypadła mi z ręki, rozlewając przy tym płyn. Przypomniało mi się, jak odwiedziłem Margot w jej domu i z przerażenia, widząc mnie, sama rozlała alkohol. Co prawda wszedłem na obcy teren bez zaproszenia,  jednak nie obchodziło mnie to. Wiedziałem, że mnie pragnie. Czułem to i nie mogłem powtrzymać się przed wkurzaniem jej na każdym kroku.
Była taka słodka, próbując mnie zdenerwować. Taka niewinna, a jednak zadziorna i nieuległa.

Po prostu idealna w każdym calu.

I miałbym pozwolić jej odejść? Nigdy.

Wstałem, rozpinając guziki koszuli, a następnie udałem się w stronę łazienki, z zamiarem przygotowania sobie długiej, gorącej kąpieli.

Nie martwiłem się o Margot, bo wiedziałem, że Moro świetnie sobie poradzi i za kilka godzin będzie już po wszystkim. Wysłałem go do domu jej matki, aby on poustawiał parę osób do pionu. A raczej jednego osobnika, który niebywale działał mi na nerwy.

Spojrzałem w lustro i widząc swoje odbicie, przeraziłem się. Miałem bladą cerę i duże sińce pod oczami. Wyglądałem fatalnie, ale miałem świadomość, że to wina kilku ostatnich godzin, w których moje życie legło w gruzach.

Rozebrałem się do naga i puściłem wodę z kranu, nalewając jej do wanny. Po kilku sekundach rozmyśliłem się, zakręciłem wodę i ruszyłem pod prysznic, odkręcając zimną wodę.

Zmykając oczy, widziałem tylko ją.

Uśmiechniętą na tarasie w Hiszpanii, szczęśliwą podczas kolacji, wściekłą na mnie za to, że wszedłem nieproszony do jej domu, rozpaloną i podnieconą na plaży.

Kąciki moich ust uniosły się lekko, na wspomnienie mojej małej dziewczynki.

Tak bardzo za nią tęsknie.
Poczułem ciepło w podbrzuszu, a mój oddech przyspieszył. Miałem świadomość, że to nieodpowiednia chwila na erotyczne uniesienia, jednak nie zawsze wszystko idzie zgodnie  z planem.

Oplotłem dłonią swojego członka i zacząłem poruszać ręką mechanicznie do przodu i tyłu. Wyobrażałem sobie moją Margot, jak przede mną klęka i bierze do ust moje przyrodzenie. Odchyliłem głowę w tył, aby strumień zimnej wody spływał po mojej twarzy. Próbowałem cieszyć się tą chwilą i wyładować jakoś emocje, jednak walenie w drzwi wejściowe, zepsuło wszystko.

-Kurwa. – jęknąłem, porzucając nadzieję na osiągnięcie orgazmu, co prawdopodobnie bez bliskości Margot i tak by się nie udało.

Sięgnąłem po ręcznik, szybko wytarłem ciało i w gościnnej sypialni odnalazłem kilka moich ubrań, które zostawiłem na wszelki wypadek, oddając ten dom Margot. Wiedziałem, że będę tu częstym gościem.

Ruszyłem do drzwi, wkurwiony, że ochrona wpuściła kogoś na teren domu, chociaż w myślach pojawiła się wizja wkurwionej Margot, że bez pozwolenia tu wszedłem, chociaż nie chciała już tego domu.
Z nadzieją otworzyłem masywne drzwi i mina mi zrzedła, kiedy zobaczyłem dwóch mężczyzn. Akurat ich się nie spodziewałem.

-Czemu, kurwa, tu jesteście? – zacząłem, wkurwiony, że mam kolejny problem na głowie, którym miał zając się ktoś inny. –I czemu on ma worek na głowie? – zapytałem, przechylając głowę w bok.

-Szefie, po prostu..- Moro przytrzymywał tego całego Williama, aby nie zatoczył się do tyłu. – Myślałem, że będzie szef sam chciał się nim zająć.

-Jasne. Moja chata właśnie spłonęła z moją.. – przejechałem dłonią po lekkim zaroście. – Z Katherine w środku, a ty zamiast zrobić to o co proszę, zrzucasz na mnie jeszcze więcej problemów.

-Nie chciałem, żeby to tak wyglądało. – rzucił mi przepraszające spojrzenie, a ja złagodniałem.

Moro jest dla mnie bliższą osobą, niż mój własny rodzony syn, który jest okrutnym człowiekiem, prawie takim samym, jakim była jego matka. Moro za to jest dobrym chłopakiem, niesprawiedliwie potraktowanym przez los, gdyż mając zaledwie dziesięć lat stracił w wypadku rodziców. Przeżył piekło w rodzinie zastępczej, dlatego teraz nie do końca postępuje moralnie. Jednak nigdy nie zrobił krzywdy niewinnej kobiecie, w przeciwieństwie do mojego syna, któremu pragnę ukręcić kark. Wszystko w odpowiednim momencie.

Przyjrzałem się mężczyźnie, który osunął się na kolana, ledwo ściskając dłonią, nogę Moro.

-Co mu podałeś? – zapytałem, uchylając szerzej drzwi na znak, aby wszedł do środka i wprowadził chłopaka.
-Nic takiego, tylko środek odurzający z narkotykiem. – westchnąłem, gdy próbowaliśmy we dwóch zawlec go do środka domu.

-Sam go tu przytargałeś? –jęknąłem, mimo, że chodziłem dosyć często na siłownię, on na prawdę dużo ważył.

-Ta – Moro parsknął, gdy rzucił chłopaka na dywan, a ten nieprzytomny upadł jak szmaciana lalka.

-Z niego nic nie będzie. – założyłem dłonie na biodra, obmyślając co ja z nim tu zrobię.

-Jak się przebudzi, można coś pomyśleć. – rzuciłem Moro karcące spojrzenie, nie ukrywając niezadowolenia z zaistniałej sytuacji.

-Zajmiesz się nim, tak jak było ustalone od początku. – nie lubiłem, gdy ktoś nie trzymał się założeń ustalonego planu. – Może najpierw przeniesiemy go do piwnicy. Tam jest jakiś materac, kiedy się ocknie będzie przerażony i właśnie o to chodzi. – zaproponowałem, gdyż dokładnie miałem świadomość, kto nad kim miał aktualnie kontrolę.

-Dobrze szefie, już się robi.

Wziąłem go pod pachy, a Moro za nogi i razem znieśliśmy go po schodach, na końcu rozłożyłem chłopaka na materacu, ściągając z niego worek.

-Przynieś z magazynku obok linę i narzędzia. – Moro nie komentował mojego rozkazu, a wykonał polecenie. Zazwyczaj w takich chwilach nic nie mówił.

-Zabrałem wszystko. – spojrzałem na Moro i jego ręce pełne narzędzi.

Położył wszystko na stoliku, a ja wziąłem w ręce linę i kucnąłem przy tym całym Williamie.

-Ciekawe, kto pierwszy kopnie w kalendarz, dzieciaku. – pochyliłem się nad nim i zacząłem związywać jego ręce z nogami.

Nie zamierzałem zabić go we śnie. O nie.

Miałem ochotę zabawić się jego kosztem i pokazać mu czyje groźby faktycznie mogą stać się rzeczywistością.

Moro stał w kącie, obserwując każdy mój ruch. Lubił obserwować.

Zabrałem ze stolika młotek oraz puszkę farby i rozwaliłem opakowanie nad ciałem chłopaka. Farba koloru czerwonego, wytrysnęła na wszystko dookoła, łącznie ze mną. Miałem to w dupie, bo się świetnie bawiłem.

W piwnicy nie było okien, więc zapach farby zaczął drażnić moje nozdrza.

Uderzyłem młotkiem z całej siły obok twarzy Williama, który otworzył oczy i z piskiem zerwał się z materaca. Nie mógł jednak się podnieść ze względu na liny.

-Ja pierdole! Jebany psychol! – z przerażeniem wpatrywał się we mnie, krzycząc jak małe dziecko. Nie zorientował się jeszcze, że to tylko farba.

Uderzenie miało wpłynąć na jego psychikę, tak samo jak czerwony kolor.

-Przestań wrzeszczeć jak jakiś dzikus. – spojrzałem na niego z pewnym obrzydzeniem. Wkurwiał mnie bo chciał zabrać mi moją Margot.

-Ty skurwielu! Wypuść mnie! – ciągle krzyczał, nie przestając wierzgać nogami i rękoma, chociaż nic mu to nie dało.

-Moro, zrób z nim porządek. – poleciłem i odwróciłem się w stronę wyjścia.

-Nie! Zostaw mnie! Podejdź tu Kenz, tchórzu. – odwróciłem się w jego stronę z furią w oczach.

-W sekundę mogę zakończyć twój żywot, więc radzę uważać na słowa. –  schyliłem się ku niemu. – Uwierz, nie będę dla ciebie łaskawy.

-Nie martw się, sam potrafię dokonać zbrodni doskonałej. – wysyczał, śliniąć się przy tym, co mnie lekko rozbawiło.

-Nie ośmieszaj się, głupcze. – parsknąłem, czując dominację.

-Co? Margot ci nie powiedziała? – przechyliłem głowę zdziwiony, zerkając w stronę Moro, stojącego obok i dalej czekającego na atak. – Kilka lat temu zabiłem człowieka, który próbował ją zgwałcić. – moje serce przestało bić na kilka sekund.

-Kłamiesz. – patrzyłem na Williama, widząc jak na buzi pojawia mu się coraz większy uśmieszek.

-Niestety nie. Widzisz, gdyby nie ja, prawdopodobnie spotkałoby ją coś okropnego. – zacisnąłem dłonie na jego szyi. – Dawaj, uduś mnie. I tak do ciebie nie wróci. – powiedział, ledwo oddychając.

-Wkurwiasz mnie. – odparłem, luzując chwyt. Chciałem go zabić, ale jeszcze nie teraz.

-Jestem ciekawy... – każde jego słowo wymagało od niego wiele wysiłku. – Czy jest równie dobra w łóżku, jak wygląda. W sumie ruchała takiego starego dziada...

Nie dokończył zdania, gdy złapałem za siekierę ze stolika i wbiłem ją, w jego rękę.

Krew trysnęła, mieszając się z farbą. Krzyk Williama jeszcze nie był tak donośny jak w tamtej chwili. Patrzyłem na niego i jego odciętą dłoń. Moro stał  z boku niewzruszony.

-Jeszcze raz, powiesz na temat Margot jedno złe słowo, a obiecuję ci, że spalę cię żywcem. Myślę, że wiesz już, że nie żartuję.

Obróciłem się w stronę wyjścia, nie zwracając uwagi na krzyki chłopaka.

Wyszedłem z piwnicy razem z Moro, zostawiając tam Williama.

-Ogarnij go. – rzuciłem Moro, ruszając w stronę kuchni, z myślą o wypiciu całej szklanki whisky, a najlepiej całej butelki.

-Co z Margot? – spojrzałem na chłopaka, całego ubranego na czarno.

-Jak to co? – zapytałem lekko zdziwiony.

-Jest w domu matki. Sama.

Słowa chłopaka uderzyły we mnie niczym grom z jasnego nieba.

-Została sama bez ochrony? – zacisnąłem dłonie w pięści.

-Działałem szybko, nie wiedziałem....

-Co ja kurwa powiedziałem? Jeśli, ty jej nie widzisz swoimi oczyma, ma to robić ktoś inny i nie obchodzi mnie to czy jest dzień, noc czy święto. Zostawiłeś ją bez ochrony?

Oboje patrzyliśmy się na siebie przez kilka sekund, po czym rzuciliśmy się do drzwi w jednym celu.

Miałem złe przeczucie.


Prisoner [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz