Dochodziła godzina dziewiętnasta, a na dworze zachodziło słońce. Dni zaczęły się robić coraz krótsze, a noce coraz dłuższe. Już nie było przyjemnie ciepło. A z kartonów musiałam wyciągnąć kurtki i płaszcze. Końcówka września dawała znaki o jesieni, lecz jednak nadal była ona ciepła.
Wracałam właśnie z zakupów. Przez pieprzone pięć godzin byłam w Złotych Tarasach, co było cholernym błędem. W piątkowe popołudnie była masa ludzi, a nastolatkowie wręcz wyspali się ze szkół idąc do centrum handlowego. Podczas spokojnych zakupów zrobiłam parę fotek czy nagrałam pozdrowienia. Jednak kolejki w sklepach mnie mocniej dobijały.
Kolację zamówiłam do mieszkania, rezygnując z jakiegokolwiek jedzenia na mieście. Moja bateria społeczna miała dość.
Warszawa o zachodzie słońca była przepiękna. I choć mieszkałam w tym mieście od urodzenia, zawsze się nim zachwycałam tak samo mocno. Stolica miała to coś w sobie czego nie miało żadne inne polskie miasto. Kochałam, ale też i nienawidziłam Warszawy.
Słuchając muzyki w samochodzie, jadąc strasznie powoli przez kroki, zadzwonił mój telefon. Piosenka Travisa Scotta się zatrzymała, a za nią wydobył się dźwięk dzwonka z telefonu, który podłączony był do samochodu. Odebrałam połączenie.
— Hej, co tam? — przywitałam się głośno, aby chłopak usłyszał mnie przez ten szum w aucie.
— Siemano, wbijamy ci na chatę za pół godziny — powiedział radośnie, a ja pomrugałam patrząc na samochód przede mną wielkimi oczami. Spojrzałam na godzinę. 19.20.
— Słucham? Oskar, nie ma mnie w domu — pokręciłam głową.
— Ale za pół godziny będziesz.
— Oskar! — krzyknęłam na przyjaciela.
Kamiński wpierdalał mi się do domu, i to dość często. Ale słysząc liczbę mnogą w jego zdaniu, fakt spotkania mi się nie podobał.
— Wyluzuj. Nie mamy co robić a dziś piątek, każdy ma wolne.
— Powinieneś szykować się do RedBull Soundclash — oznajmiłam. — Za dwa tygodnie grasz i rywalizujesz z Kubą. Nie powinieneś ćwiczyć?
— E tam, dam radę. To co, wbijamy?
Westchnęłam ciężko. Jednak spokojny wieczór z przyjaciółmi był przyjemną opcją. I tak nie miałam planów.
— Dobra, za pół godziny. Zamówię jakieś jedzenie, a ty kup może wino, co?
— Kocham cię, Rozi. Chłopaki będą za dwadzieścia minut!
— Co?! — krzyknęłam. Miało być pół godziny, nie dwadzieścia minut. I czemu nie przyjadą z nim? I jacy, kurwa, chłopacy?!
— No bo wracają ze studia.
Pierdolone Gombao.
— Ja, Adela i Sara będziemy do czterdziestu minut. Jeszcze wpadnie Sara z chłopakiem i Bambi.
— Ty urządzasz pierdoloną imprezę u mnie w domu?! Oskar do kurwy, miał być spokojny wieczór, a zaprosiłeś całe Gombao i połowę 2020.
— Wyluuuuuzuj, narka!
I się rozłączył. Jebany debil. Kochałam go, ale czasami mnie wkurwiał jak nikt inny. Szybko zadzwoniłam do ulubionej pizzerii i zamówiłam trzy pizze oraz następnie po sushi. Po tym wszystkim nagrałam głosówkę do przyjaciela, wjeżdżając już na mój podziemny parking.
— Jak przypałęta się Natalia razem za Gombao, osobiście będziesz mnie odrywać od tej lampucery jak będę chciała jej wyrwać włosiska z głowy.
CZYTASZ
INNE ŚWIATY | MATA
FanfictionONA jest producentką w wytwórni „2020". A ON jest największą gwiazdą tego roku w „SBM Label". Dwie różne wytwórnie muzyczne. Dwa różne światy. A jednak jeden wakacyjny festiwal i pewien układ pomiędzy tą dwójką, pozwala im otworzyć nowe bramy. Roz...