4. Rysunki.

372 12 0
                                    

Kaylee

Mój Kayden jest idealny w roli ojca, gdy tak patrzyłam, jak zajmuje się swoją córką, nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Czułam, za każdym razem mocniejsze bicie serca z rozczulenia. Nie mam pojęcia, czy potrafiłambym tak, jak on, podjąć się takiego zadania, jak rodzicielstwo. Czułam, że przez to, że nigdy nie miałam wzorców, nie mogłabym być dobrą matką.
Współczułam brunetowi, że musiał przeżyć śmierć bliskiej mu osoby i w dodatku został sam z wychowywaniem córki. Nie mogłam pojąć, jak bardzo jego ból mnie zabolał. Jak bardzo było mu ciężko. Jakie poczucie winy czuł, gdy mama Josie umarła. Widziałam w oczach i czynach Kaydena, że z całych sił chcę dać jej miłość i wsparcie.
Rano wstałam dosyć wcześnie. Nakarmiłam Frankiego i ubrałam się w czarne dresy i zwykłą białą, luźną bluzkę. Siedziałam na krześle, popijając czarną kawę, gdy usłyszałam trzask na klatce schodowej. Spojrzałam na drzwi i ruszyłam sprawdzić, co się stało.
Serce podeszło mi do gardła, gdy ujrzałam scenę przede mną. Obraz przed moimi oczami, zaczął się rozmazywać. Ręce mi drżały, a nogi miałam, jak z waty, gdy chciałam się poruszyć. W końcu udało mi się zmusić ciało do ruchu i podbiegłam prawie się potykając o własne stopy do sąsiadki.
Pani Hamilton leżała nieprzytomna na schodach. Nie ruszała się. Nie byłam nawet pewna, czy oddycha.

— Grace! — potrząsnęłam nią, spanikowana.

Rozglądałam się czy, ktoś oprócz mnie jest w pobliżu z łzami w oczach. Niestety, byłam sama. Wzięłam głęboki wdech i odchyliłam głowę kobiety do góry i przyłożyłam ucho do jej ust.
Oddychała. Odetchnęłam z ulgą i drżącą ręką, wyciągnęłam telefon z kieszeni, wystukując odrazu znany mi numer na karetkę pogotowia. Podałam wszystkie wymagane informacje dyspozytorowi i zrobiłam to, co mi przekazał. Po piętnastu minutach, przyjechali ratownicy i położyli ją na nosze, robiąc wcześniej jej EKG i inne badania typu, zmierzenie ciśnienia i cukru.
Stałam od nich w odległości, w której im nie przeszkadzałam i nerwowo przegryzałam skórki przy paznokciach.

— Co z nią? — zapytałam, podchodząc do nich, gdy podnieśli ją na noszach.

— Wszystko będzie wiadomo, dopiero w szpitalu. — powiedział jeden z ratowników.

— Mogę z nią jechać?

Miałam wielką nadzieję, że mi pozwolą.

— Jest pani z rodziny? — zapytał ten drugi, wtrącając się do rozmowy.

Pokręciłam głową.

— Więc, niestety nie. — odrzekł ten pierwszy.

Spuściłam wzrok, wzdychając z rozczarowania. To takie głupie, może nie jestem z nią powiązana linią krwi, ale to ja z nią rozmawiam. To ja, piję z nią herbatę i wynoszę dla niej śmieci. Do cholery! Ja ją znalazłam dlaczego, więc nie mogę z nią pojechać. Odprowadziłam ratowników wzrokiem i wróciłam do mieszkania. Posprzątałam w nim, aby zająć czymś umysł. Gdy wszystko zostało ogarnięte, zauważyłam, że jest, już doskonała godzina, aby ruszyć na przystanek i pojechać do Josie i Kaydena. Wyszłam z mieszkania, próbując zapomnieć o dzisiejszym, strasznym poranku i skierowałam się na autobus.

                    *****

— Część. — powiedział Kayden, gdy otworzył mi drzwi i wpuścił mnie do środka. — Wcześnie przyjechałaś. — stwierdził, zamykając za nami drzwi.

Wzruszyłam ramionami i rozejrzałam się po pomieszczeniu.

— Wszystko w porządku? — zapytał, ściągając brwi i spoglądając na mnie podejrzliwie.  

— Tak. — odpowiedziałam. — Gdzie Josie?

— W swoim pokoju. Rysuje coś.— poinformował mnie. —Właśnie robię śniadanie. Zjesz?

Old Promise Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz