5. Koszmary.

353 12 0
                                    

Kaylee

Nie wiem, co myślałam, dzwoniąc do Kaydena. Może czułam, że tylko on potrafiłby mnie w tym momencie, jakoś uspokoić. Byłam przerażona tym, że przez jednego SMS miałam wrażenie, że życie mi się wali spod nóg. On mnie znalazł. On wie, gdzie mieszkam. Cholera, on wie, kto jest dla mnie bliski. Przecież mógłby zrobić komuś krzywdę, jeśli tylko chciałby tego dokonać. Jest do tego zdolny. Wiedziałam jedno. Nie chciałam być sama, a jedyną osobą, do której mogłabym się zwrócić o pomoc był teraz Kayden. Pani Hamilton jest w szpitalu, więc nie mogłam do niej pójść i pogadać o przyziemnych tematach tak, aby  zapomnieć o dręczących mnie sprawach.
Właśnie! Byłam w takim szoku, że nawet nie dotarłam na sale, w której leży moja sąsiadka. Gdy, już udało mi się stanąć na nogi, poprostu uciekłam przed budynek szpitala, aby zaczerpnąć świeżego powietrza i spróbować uspokoić rozszalały oddech. Było to trudne, zważając na fakt, że serce waliło mi jak młotem, a głowa tworzyła najczarniejsze scenariusze. I właśnie w taki sposób, stojąc przed wejściem do szpitala, wzięłam do ręki telefon i odnalazłam numer do mężczyzny, mając nadzieję, że odbierze i nie będę musiała radzić sobie sama z swoją burzą w głowie. Przystępowałam z nogi na nogę, czując większą gule w gardle, słuchając dźwięku połączenia przy uchu.

— Halo?

Otworzyłam szeroko oczy i przełknęłam ślinę. Nie mogłam zmusić gardła do wypowiedzenia nawet jednego, krótkiego słowa. Po drugiej stronie zapadła długa cisza, ale słyszałam tylko miarowy oddech chłopaka.

— Kaylee? Wszystko w porządku? — zapytał, a w jego głosie wyczułam stres i zdenerwowanie wymieszane z troską.

Usłyszałam, że coś szeleści w tle i dźwięk stóp o panele. Prawdopodobnie Stanford zwlókł się z łóżka. Przymknęłam powieki, sfrustrowana, że nadal potrafiłam tylko milczeć.

— Kaylee, gdzie jesteś? Zaraz po ciebie przyjadę.

Oderwałam odrobinę koszulkę od szyi i wzięłam głęboki wdech.

— Pod szpitalem. — wydusiłam w końcu.

Mężczyzna wziął świszczący oddech, który był na tyle głośny, że usłyszałam go w słuchawce.

— Co? Jak to? Jesteś cała? — zasypywał mnie pytaniami, drżącym głosem.

— Tak. — powiedziałam i dodałam po chwili ciszy. — Przyjedziesz po mnie?

— Jasne. Zaraz będę. — poinformował. — Wejdź do środka. Jest zimno. — rozkazał, po czym się rozłączył.

Nie weszłam do szpitala tak, jak mi kazał to zrobić. Nie mogłam tam wejść, bo bym zwariowała na widok ludzkich twarzy, przejętych stanem swoich bliskich. Zresztą nie miałam teraz siły iść do Grace, a jeśli weszłambym do środka, zapewne czułabym się fatalnie, wiedząc, że ona tam leży, a ja nawet do niej nie zajrzałam.
Po dziesięciu minutach, zobaczyłam Kaydena zmierzającego w moim kierunku z  zaciśniętymi pięściami, przeszywając mnie wzrokiem swoich ciemnych oczu. Było, już dosyć ciemno, ale doskonale widziałam jego sylwetkę przez światła uliczne.
Gdy, już pojawił się u mojego boku, zdjął swoją szarą bluzę i nałożył mi ją na ramiona, prowadząc mnie w swoim zamierzonym kierunku.

— Miałaś wejść do środka. — wypomniał mi. — Rozchorujesz się.

Wzruszyłam tylko ramionami.

Jak się okazało, zaprowadził mnie na parking. Stanął przy czarnym SUV-ie i otworzył dla mnie drzwi od strony pasażera. Wyszeptałam mu krótkie " dziękuję" i zasiadłam w fotelu, opierając głowę o zagłówek. Brunet okrążył samochód i usiadł obok mnie na miejscu  kierowcy. Przymknęłam powieki, ale otworzyłam je, gdy poczułam dotyk jego dłoni na moim biodrze. Spojrzałam to na twarz Kaydena, a potem zerknęłam niżej. Zapiął mi pasy. Skinęłam do niego głową. Nie odpowiedział, lecz włączył silnik i grzanie na ful. Przez całą drogę nie odzywałam się, a Stanford na mnie nie naciskał. W końcu przypomniał mi się jeden aspekt, na który natychmiast spanikowałam.

Old Promise Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz