30. Epilog.

353 10 1
                                    

Kaylee

Miesiąc później.

Morderca Arnolda Navarro nie został odnaleziony. Tygodnie były dla mnie ciężkie. Przechodziłam żałobę po Grace oraz próbowałam w jakiś sposób przyswoić śmierć diabła. Kayden nie dawał mi chwili wytchnienia. Ciągle był u mojego boku. Nie uciekał. Został. Starał się z całych sił, abym ponownie mu zaufała. Widziałam to. Nawet byłam mu wdzięczna, choć nie chciałam się do tego przyznać. Byłam zraniona i wściekła, a zarazem smutna. Wyrzuty sumienia zżerały mnie od środka.

Obwiniałam się za wszystko, iż wszystkie wydarzenia, które się ostatnio wydarzyły były z mojego powodu.

Kayden próbował namówić mnie na terapię, ale nie chciałam. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać na ten temat.
Chciałam po prostu zapomnieć. Wegetować i jakoś to przetrwać.

Było mi obojętne, co się teraz ze mną stanie. 
Żyłam tylko ze względu na Josie, którą tak bardzo pokochałam i Caspara oraz Kaydena, który się starał, aby dać mi chociaż namiastkę stabilności.

Nie byliśmy w związku. Po tym wszystkim nie miałam siły, aby o nas walczyć. Potrzebowałam samotności. Odpoczynku od wszelkich problemów, które zaprzątały mi głowę.

Keira z początku dużo mi pomagała i była przy mnie, ale tydzień temu powiadomiła mnie, że wyjeżdża do rodzinnego miasta trzy godziny stąd i prawdopodobnie, już nigdy się nie spotkamy. Cieszyłam się z jej podjętej decyzji, po tym co zrobił jej Butler zasługuje na spokój i chwil spędzonych z rodziną.

Sally Anderson nadal nie potrafiła powiedzieć ostatniego zdania na temat wnuczki. Nadal była niezdecydowana. Z jednej strony chciała mieć kontakt z wnuczką, a z drugiej patrzyła na nią jak najgorsze przekleństwo. Kayden rozmawiał z nią na ten temat i nawet namówił ją w końcu na wspólne pójście do psychologa. Co oczywiście skończyło się kłótnią i trzaśnięciem drzwiami od gabinetu. 

Wracając do Navarro. Jego śmierć pozostała zagadką. Umarł przez jeden postrzał w głowę. Był precyzyjny, jakby został zabity przez jakiegoś zawodowce.
Informacji za dużo nie dostałam i nawet o nie za bardzo nie prosiłam. Nie chciałam  zgłębiać sprawy jego morderstwa. Umarł byłam w końcu wolna, choć nie czułam ulgi jakiej powinnam czuć.

Jednak Navarro był w moim życiu. Odegrał jakąś rolę. Może i był czarnym charakterem nie mogę jednak uciec przed tym, że kiedyś był dla mnie ważny. Traktowałam go jak ojca, a on traktował mnie jak zabawkę. Manipulował mną i praktycznie się tym żywił. Miał świadomość, jaką ma nade mną władzę. W jakimś stopniu nadal ma.

Tęsknię za Grace. Nie mogę przestać myśleć, że jej śmierć była moją winą. Była dla mnie ważna. Była matką, której nigdy nie miałam. Była wzorem. Osobą, która mnie kochała z całym tym bagażem na moich barkach. Poczucie winy. Ono nigdy nie zniknie. Będę je mieć do końca własnych dni i za swoje czyny pozostanę ukarana.

Siedziałam przy stole, pijąc kawę w swoim mieszkaniu. Byłam cholernie zmęczona przez nieprzespaną noc. Za godzinę miałam być u Kaydena, aby zostać z Josie.
Spojrzałam na miejsce, gdzie leżało ciało pani Hamilton, i za każdym razem gdy to robiłam widziałam obraz jej martwej. Strzał i upadająca Grace odtwarza się w mojej głowie, jak w cholernej pętli. Jak kawałek filmu, który zaciął się w tym jednym momencie. Pokręciłam głową, zrywając połączenie z wspomnieniami. Pamiętam moment, gdy brunet do mnie przyszedł, przynosząc mi dywan. Powiedział, że na podłodze zostanie ślad i najlepiej zakryć go dywanem. Zaproponował mi nawet, aby przeprowadziła się do niego, bym nie musiała wracać do miejsca, gdzie zginęła ważna dla mnie osoba. Ale nie zgodziłam się. Dla mnie było to za szybko i nie byłam na to gotowa.

Ściągnęłam brwi, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. I nie powiem, że na początku się nie wystraszyłam. Oprócz Kaydena nikt do mnie nie przychodził. No może Goulding, ale on nie puka tylko wchodzi z impetem, więc... No, nie ważne.

Wstałam z krzesła i na drżących nogach podeszłam do wyjścia z mieszkania. Spojrzałam przez wizjer. Zobaczyłam młodego chłopaka. Mógł mieć nie więcej niż osiemnaście lat. Ubrany był w czarną bluzę z kapturem oraz miał włosy koloru jasnego brązu. Oczy miał ciemne, chyba brązowe. Nie widziałam dokładnie przez małą szczelinę w drzwiach. Rozglądał się na boki i był widocznie zestresowany.
Złapałam za klamkę i otworzyłam mu.
Nasze spojrzenia się skrzyżowały i miałem wrażenie, że w jego oczach zobaczyłam dziwny błysk ulgi, szczęścia, niedowierzania. Nie mam pojęcia, co dokładnie to było.

— Pomóc ci w czymś? — zapytałam.

Chłopak podrapał się po karku i bujnął się na piętach. Szatyn naprawdę był mocno zestresowany, aż samej mi się to udzieliło. Ale chociaż teraz mogłam bardziej mu się przyjrzeć. Tak, jak przypuszczałam miał oczy koloru brązowego, a jego szczęka była mocno zarysowana. Włosy miał kręcone i były w nieładzie. Spadały mu na oczy i skronie. Był przystojnym młodym mężczyzną.

— Eee... — zmieszał się i zamknął oczy, po czym wziął głęboki wdech i wydech. — Jestem Archer.

— Pomóc ci znaleźć odpowiednie mieszkanie? Do kogo przyszedłeś? Może będę mogła pomóc.

Chłopak westchnął i uniósł oczy do sufitu. Miałam wrażenie, że liczył w myślach, aby odrobinę opanować swoje nerwy.

Czekałam.

— Przyszedłem do ciebie. — powiedział w końcu, znów na mnie patrząc.

Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc.
Chłopak pstryknął palcami i odetchnął.

— Jestem twoim bratem.

Momentalnie wybałuszyłam oczy.
Czas się zatrzymał. Mój oddech zwolnił do zera, a serce przestało pompować krew. W uszach mi szumiało i przez chwilę myślałam, że się przesłyszałam, ale jednak nie. Dobrze usłyszałam to, co przed chwilą powiedział. Moim bratem. Że co?!

                      Koniec części .I.

Old Promise Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz