Rozdział 32

472 26 8
                                    

~ Ghost ~

Gdy tylko dojechaliśmy na miejsce, prawie odrazu wysiadłem z auta i zacząłem iść w kierunku gdzie znajdował się bunkier.
Mieliśmy do przejścia z jakiś kilometr pieszo bo przez leśny gąszcz, nie dałbym rady przejechać autem.

- Miałem nic nie mówić ale.. - zaczął nagle Soap ale odrazu mu przerwałem.

- To nie mów.

Wytrzymał w ciszy może z trzy minuty.

- Jesteśmy aktualnie zajebiście łatwym celem, wiesz?

Miał rację.
Nie poczekałem aż się ściemni tylko odrazu ruszyłem na miejsce, nawet nie myśląc o konsekwencjach. Może dlatego, że nie miałem zamiaru mieć towarzystwa.

- Zawsze możesz zawrócić i poczekać w aucie - odparłem.

Wiedziałem, że takie słowa bardzo mocno uraziły jego dumę bo wyraźnie dałem mu do zrozumienia, że moim zdaniem wymiękał właśnie ze strachu.
Nie odezwał się więcej i z pewnością miał ochotę dać mi w pysk ale odłożył to pewnie na inny, bardziej odpowiedni moment.

Gdy doszliśmy na miejsce okazało się, że kompletnie nic tam nie było. Uważnie przeskanowałem wzrokiem teren i jedyne co widziałem to drzewa i inne charakterystyczne dla lasu rośliny.

- To napewno tutaj? - zapytał Soap, również się rozglądając.

Nie odpowiedziałem tylko nacisnąłem słuchawkę, kontaktując się z siedzącym w centrali Mike-iem.

- Tu nic nie ma. Sprawdź jeszcze raz te współrzędne - poleciłem.

Zacząłem czuć coraz większą irytację bo zdążyłem się już nastawić na to, że dokładnie dzisiaj dorwę w końcu Zorana a jak narazie stałem w zupełnie zwykłym i pustym lesie. Nie było tu żadnego bunkra ani nawet śladu, że jakikolwiek kiedyś tu istniał.

- Dane się zgadzają. To musi być tam - odpowiedział po chwili Mike.

- W takim razie jestem kurwa ślepy - warknąłem.

Czułem, że coś było nie tak a świadomość, że znów zostałem z niczym, była porażająca. Miałem ochotę podpalić cały ten las i spokojnie patrzeć jak płonie, tak na wszelki wypadek, jakby Zoran ukrywał się gdzieś na szczytach drzew.

Przeszedłem jeszcze kilka kroków do przodu, uważnie obserwując okolicę ale zupełnie nic nie znalazłem.
Ten drugi bunkier zdążyliśmy sprawdzić wcześniej i niestety nikogo tam nie było. Nie zdziwiło mnie to nawet bo była to bardziej ruina niż zdatny do schronienia budynek.

Soap też się rozglądał, od czasu do czasu unosząc wzrok do góry, jakby faktycznie myślał, że schowali się na czubkach drzew. Było to niemożliwe bo las był iglasty i przeważały w nim wysokie i smukłe sosny, na których zwyczajnie byłoby niewygodnie.
Zatrzymałem się i spojrzałem w zachmurzone niebo, po którym leniwie przesuwały się ciemne chmury. Wiał bardzo delikatny i przejmująco zimny wiatr, który powodował ciarki.
Panowała jakaś dziwna, napięta atmosfera i miało się wrażenie takiej ciszy przed burzą.
Czułem na sobie czyjś wzrok ale oprócz idącego przede mną MacTavisha, nikogo tu nie było.
Odwróciłem się kilka razy uważnie skanując teren za sobą ale w końcu uznałem, że zacząłem mieć paranoję.

Okrążyliśmy teren mając nadzieję, że może gdzieś w okolicy coś znajdziemy ale oczywiście zostaliśmy z niczym. Wściekły zacząłem wracać do auta a Soap szedł w ciszy zaraz za mną. Wiedział, że lepiej teraz milczeć bo każde słowo, mogło doprowadzić do mojego wybuchu.

Wsiadłem do auta mocno trzaskając drzwiami a chwilę później obok usiadł Johnny, trochę bardziej litościwie traktując samochód.
Chwilę siedzieliśmy w ciszy bo musiałem choć trochę ochłonąć. Złość wrzała we mnie i usilnie próbowała znaleźć wyjście.
Czułem jakbym już prawie go złapał a on w ostatniej chwili znowu mi uciekł. To było jak gra w której on był sprytnym, chowającym się lisem a ja głupim myśliwym, wpadającym we własne pułapki.

Wroga Miłość Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz