Rozdział 45

361 21 6
                                    

~ Ghost ~

Byłem wściekły i wyczerpany ale wiedziałem, że trzeba dokończyć to co nieświadomie zacząłem. Całą drogę przesiedziałem w ciszy, nawet nie patrząc na MacTavisha, który nadal próbował naprawić sytuację.
Nie słuchałem go i skupiłem się na własnym planie działania bo jak się zdążyłem przekonać.. na nikogo nie mogłem już liczyć.
Nie rozumiałem dlaczego reszta próbowała zrzucić winę na pilota mimo, że to Raze mnie zdradził.
Byłem pewny, że Majers wykorzysta przeciwko mnie Zarrę, która nadal była w bazie. Musiałem ją za wszelką cenę stamtąd wydostać i postanowiłem dogadać się z Racoonem.
On napewno nie odmówiłby pomocy bo zdawałem sobie sprawę, że się w niej zauroczył.

- Raze wiem, że jesteś zły i szukasz zemsty za śmierć Figo ale to była konieczność - tłumaczył Soap.

- Zamknij się w końcu. Mam dość Twojego pierdolenia - warknął w odpowiedzi Raze.

Przewróciłem oczami bo też miałem serdecznie dość słuchania tego. Bullet i Fuse siedzieli w ciszy, pogrążeni we własnych myślach. Lot minął w miarę spokojnie i gdy tylko pilot poinformował, że się zbliżaliśmy do celu, odetchnąłem z ulgą. Jednocześnie poczułem napięcie w całym ciele i powoli zbierającą się w mojej krwi adrenalinę.
Wstałem i poruszyłem ramionami, żeby się rozgrzać przed wkroczeniem na teren wroga.
Śmigłowiec zaczął podchodzić do lądowania więc stanąłem obok wyjścia i odwróciłem się w stronę nadal siedzących chłopaków.

- Dostanę chociaż broń? - zapytałem.

Soap chciał do mnie podejść i dać mi swojego glocka ale zatrzymał go Raze.

- Siadaj - warknął ostro i wycelował w głowę Johnnego.

- Co Ty odpierdalasz? - zapytał MacTavish, zatrzymując się w miejscu.

- Powiedziałem siadaj. Ogłuchłeś?

- Rób co mówi Johnny - wtrąciłem.

Zapadła pełna napięcia cisza i każdy z nas był gotów na konfrontację ale ja nie miałem na tyle czasu. Zarra była w niebezpieczeństwie i musiałem jak najszybciej dostać się do bazy.
Soap powoli się wycofał i wrócił na swoje miejsce a Raze podszedł do mnie.

- Otwieraj - syknął i machnął pistoletem, żeby mnie pośpieszyć.

- Jeszcze nie wylądowaliśmy.. - odezwał się Soap ale uciszyłem go ruchem ręki.

Odwróciłem się i powoli otworzyłem drzwi. Do wylądowania brakowało nam jeszcze z jakieś dwa, trzy metry.
Najpierw usłyszałem ostrzegawczy krzyk Johnnego a po chwili poczułem dłoń, która mnie wypchnęła na zewnątrz. Nie zdążyłem się niczego złapać i poleciałem w dół. Upadłem ciężko na plecy, czując jak każda kość boleśnie się obiła. Na moment straciłem oddech i zrobiło mi się ciemno przed oczami.
Czułem pod sobą zimną, wilgotną trawę i nie bardzo miałem ochotę się podnosić. Powoli otworzyłem oczy i zobaczyłem nad sobą ciemne niebo, usypane milionem gwiazd. Odetchnąłem a następnie zacząłem ostrożnie wstawać, sprawdzając czy przypadkiem czegoś nie złamałem.
Okazało się, że trawnik zamortyzował upadek i nic mi się nie stało.

Skurwysyn.
Nie dał mi broni i pozbawił mnie reszty oddziału. Musiałem działać sam ale w sumie było mi to na rękę bo przestałem im ufać.
Uważnie się rozejrzałem ale nie dostrzegłem żadnego strażnika co wzbudziło we mnie niepokój.
Ruszyłem w stronę największego budynku, znajdującego się na środku. Przy wejściu stał jeden wartownik, chodzący od lewej do prawej i nucący jakąś melodię.
Podkradłem się cicho, wykorzystując jego brak skupienia a następnie zaszedłem go od tyłu i zacząłem dusić.
Zaczął się szarpać ale nic mu to nie dało i po chwili osunął się martwy na ziemię.
Ukryłem ciało w cieniu, obok budynku i zabrałem mu broń oraz kartę dostępu a następnie wszedłem do środka.

Wroga Miłość Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz