– Idziemy stąd – zarządziła, stawiając go na ulicy. Odsunęła się na krok i otrzepała mokre ubranie.
Went założył ręce na piersi.
– Nigdzie nie idę – powiedział, robiąc minę naburmuszonego dziecka.
Elisa spojrzała na niego głupio.
– Jeśli nie pójdziesz...
– To co!? – przerwał jej. – Siedzisz na dachu jak jakaś zimowa księżniczka, ignorujesz otoczenie, ba, nawet pogodę masz w dupie! – krzyknął, wskazując na jej skąpe odzienie. – O tej porze roku nosi się płaszcze! A ja tam włażę, narażam życie, aby uniknąć ewentualnej konfrontacji z policją czy czymś takim, o mały włos nie łamię sobie karku, a ty mi go próbujesz złamać, zrzucając mnie z dachu! Nigdzie NIE IDĘ! – wrzeszczał.
Elisa tymczasem rozglądała się wokół własnej osi, jakby czegoś szukała. Kiedy zamilkł, utkwiła w nim uważne spojrzenie.
– Skończyłeś? – zapytała.
– Może – burknął.
– To świetnie. Więc teraz chodź. Rozumiesz, że coś tu lata? Tam – wskazała palcem na niebo – w górze? I to nie są ćmy? A ja nie potrafię tego zidentyfikować. JA nie potrafię...
Resztę jej słów zagłuszyło przeraźliwe wycie wiatru. Went popatrzył na przyjaciółkę przestraszony. Elisa złapała go za ramię po raz kolejny i pociągnęła. Krokiem szybszym od ludzkiego, ale wolniejszym od swojego normalnego, żeby wspaniałomyślnie nie połamać Wentowi nóg, skierowała się w stronę rynku. Do jej domu mieli może kilometr. To nie była długa droga, ani tym bardziej niebezpieczna. Elisa mieszkała przy miejskim szpitalu, on zaś nieopodal centrum. Do niego przecież o tej porze iść nie mogli, matka by go zabiła po raz kolejny i ona o tym wiedziała. Zresztą jak wychodził, to wspomniał, że może się tak zdarzyć, że będzie nocował u Elisy, więc Elisa jak zwykle poprosi sąsiadkę, aby udawała jej babcię, żeby jego rodzicielka łyknęła kolejną bajeczkę. To zawsze się sprawdzało. Tym razem jednak, jak się domyślał, usiłując wyłapać cokolwiek z otoczenia podczas tego pędu, sytuacja odbiegała od normy i najpierw musieli do tego domu dojść.
Kiedy minęli blok Wenta i skręcili w stronę obskurnego centrum handlowego, Elisa zatrzymała się nagle. Went poczuł, jak jego wnętrzności, rozruszane przez siłę pędu, nieruchomieją równie gwałtownie, cofając się przy tym do gardła. Zakrył usta dłonią w przypływie nagłej paniki, że mógłby zwrócić tu zjedzoną wcześniej kolację. Nie zdążył jednak zastanowić się głębiej nad tym, co jadł i ile by było tego ewentualnego zwracania, bo Elisa pociągnęła go w pobliskie przejście prowadzące na jakieś podwórze otoczone przez bloki.
– Went, posłuchaj mnie uważnie – szepnęła gorączkowo, zaciskając palce na jego ramionach. – Dzieje się coś, w czym nie potrafię się rozeznać. Musimy dostać się jak najszybciej do mojego mieszkania, ale nie wiem, czy nie spotkamy niczego po drodze. Dlatego zaufaj mi proszę i uwierz, że nie obiję cię o żadne elementy otoczenia, kiedy będę biegła.
Went powoli położył ręce na jej przedramionach. Trawił to, co usłyszał tak szybko, jak pozwalał mu na to zamarznięty mózg.
– Chcesz mnie nieść?? – zapytał podniesionym głosem.
– Tak, dokładnie tak – ucieszyła się, jakby rozwiązał właśnie jakąś skomplikowaną zagadkę. – Wezmę cię na ramiona...
– Ty chyba żartujesz... – wyszeptał.
– Tylko najpierw wyjdziemy stąd kawałek... – pociągnęła go za rękę w stronę ulicy. – Idź normalnie, jakby nigdy nic.
– Tak, jakby spacerowanie w śnieżycę o drugiej w nocy było czymś, co robię codziennie – bąknął. – Dla sportu.
CZYTASZ
Latawce
FantasyCyniczna wampirzyca, która ma gdzieś to, że jest wampirem i zachowuje się bardziej jak człowiek, wyznając filozofię „slow life", a także rudy nerd, który ma życiowo przechlapane już przez samo to, że jest rudy, trenuje gimnastykę i zbyt dużo myśli...