5. Tylko pulpet

3 0 0
                                    

Went wpadł do domu jak poparzony. Ocieplone drzwi zamknęły się z głuchym łoskotem, kiedy zrzucał zimowe buty. W drodze do pokoju rozpinał kurtkę, a szalik, gdyby mógł, porzuciłby już na klatce schodowej. Tyle że matka by go zabiła.

– Wentiliusz! Skarbie, to ty? – Usłyszał jej głos dobiegający z kuchni.

Mieszkanie należące do rodziny Wenta było niezbyt duże, ale przytulne. Matka miała nosa do urządzania i chyba dzięki temu jeszcze nie zbankrutowali. No i dzięki temu, że ojciec wyjechał do pracy za granicę i na razie nie zamierzał wracać. Rodzina Wenta lubiła wydawać pieniądze i wydawała je trochę bezmyślnie – dopóki się nie skończyły. Sam Went natomiast tego daru po rodzicach nie odziedziczył i większość swoich kieszonkowych odkładał. Dzięki temu teraz, tuż przed feriami, będzie mógł sobie pozwolić na dwa tygodnie w towarzystwie Elisy. Pokładał wielkie nadzieje w tym, że przez ten czas jego intelekt nie spadnie znacząco, i że nie zarazi się od niej tą beznadziejną życiową filozofią zwaną „slow life". Oczywiście jeśli zaliczy ostatni egzamin, bo inaczej matka go rzeczywiście zabije i z Elisą będzie szwendał się po mieście jako trup. W sumie nie byłoby to takie najgorsze. Chyba.

– Wentiliusz, kochanie! – wydarła się matka po raz kolejny, robiąc przy okazji jakiś bałagan w kuchni.

Went westchnął. Odszedł od szafki z książkami zajmującej całą jedną ścianę jego pokoju i poszedł na wezwanie rodzicielki.

– Tak mamo, nikt inny nie ma kluczy do tego domu – skłamał, całując kobietę w policzek. Elisa miała zapasowy, ale matka nie musiała o tym wiedzieć.

– Fakt – uśmiechnęła się, głaskając go po głowie. – Mój mądry synek.

Went w myślach właśnie wywracał oczami. Aurelia West. Kobieta nieco zbyt niska, krępa, wiecznie uśmiechnięta i za bardzo troskliwa. Gdyby mogła, codziennie wieczorem sprawdzałaby, czy jej ukochany, jedyny syn prawidłowo umył zęby. Na szczęście Went miał ten etap już za sobą i nigdy więcej nie zamierzał o nim wspominać. Nawet sobie. Teraz mogła jedynie wrzeszczeć na niego tym swoim słodkim głosem, kiedy za długo włóczył się z Elisą, co byłoby nawet komiczne, gdyby nie to, że zazwyczaj potem dostawał szlaban. Odkąd poznał uroczą, lekceważącą życie w nieżyciu wampirzycę, czego oczywiście kompletnie się nie spodziewał (bardziej by zakładał istnienie wampirów w Warszawie, a nie na takim zadupiu jak Skierniewice), nie mógł dojść do tego, czy matka ją lubi czy nie. Elisa miała dar przekonywania i to wręcz nadnaturalny, jednak Aurelia West nie była kobietą, którą dało się manipulować. Ileż on, ten ukochany jedynak, musiał się nakombinować, żeby uwierzyła, że Lisa zna jakikolwiek wiersz! Ba, a nawet jest w stanie nauczyć tego wiersza Wenta! Ostatecznie mu się udało, bo to, że Went zaczął przyjaźnić się ze starszą (na litość boską!) dziewczyną, w końcu zaakceptować musiała, więc logiczne było też to, że będzie widywał się z przyjaciółką w miarę potrzeby i chęci. Czasami miał wrażenie, że cieszy się skrycie z tego, że to akurat z Elisą Went się przyjaźni. Był przecież z lekka niekiedy poniewieranym, rudym nerdem, a Lisa miała w oczach coś, co kazało bezgranicznie ufać, że wybroni przyjaciela z każdej trudnej sytuacji. No i to był fakt – to, że go broniła i to, że miała to coś w oczach – była drapieżnikiem.

– Dobrze, że jesteś, zjesz obiad, trzeba się regularnie odżywiać, właśnie skończyłam robić pulpety – powiedziała matka Wenta, wracając do przerwanych czynności.

Went zmierzwił bujną grzywkę dłonią.

– Mamo, ale ja... – zaczął, jednak przerwał mu dzwonek do drzwi.

Oboje spojrzeli w stronę korytarza.

– To ktoś do ciebie? – spytała Aurelia, wycierając ręce w ścierkę. – Dobrze, że obrałam więcej ziemniaków!

LatawceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz