Tej nocy kochali się jeszcze dwukrotnie. Went spał niespokojnie, śniło mu się coś za każdym razem, kiedy zasypiał. Rano czuł się równocześnie dobrze i fatalnie. Był zmęczony, ciężko mu było skoncentrować myśli na czymkolwiek, ale był też zadowolony. Szczęśliwy. Dziewczyna, którą kochał, była przy nim i nigdzie nie zamierzała znikać. Wziął od matki śniadanie na drogę, wypił szybko kawę i wyszli. Pani West nie skomentowała ani jednym słowem tego, że Went jakoś nie dotarł na kanapę. Przyglądała im się dziwnie, głęboko nad czymś rozmyślając, a potem pożegnała ich i nawet życzyła udanej wycieczki.
Lisa przystanęła przy samochodzie. Spojrzała w niebo. Went pakował plecaki do bagażnika. Nie było im potrzeba aż tyle rzeczy, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Jakby mieli znów zabłądzić w tym lesie, przynajmniej wody tym razem im nie zabraknie.
– Poligon? Serio? I ona łyknęła, że w okolicy jakiś jest? – zapytał, zanim wsiadł.
Elisa przeniosła na niego wzrok. Minę miała skupioną, ale uśmiechnęła się.
– Nie powiedziałam, w jakie lasy jedziemy – mrugnęła do niego, po czym wsiadła za kierownicę.
– Pełen szacun – rzucił, zamykając drzwiczki. – Chociaż dziwne, że w nocy policji nie wezwała ze strachu, że chcesz jej syna zabić.
Zaśmiała się i ruszyła. Jechali w milczeniu. Coś wisiało w powietrzu i Went to widział, aż tak ślepy nie był. Lisa częściej spoglądała w niebo niż na jezdnię, tyle że było bezchmurne, nawet nie padało, więc nie mógł pojąć jej zachowania. Zatrzymała się w połowie drogi, zgasiła silnik i wysiadła. Went obserwował ją ze zdumieniem. Odpiął pas i niespiesznie wychylił się z samochodu.
– Co jest? – zapytał. – Opierała się o drzwi i gapiła w przestworza, jakby szukała gwiazd. W biały dzień. Milczała. – Elisa?
Lisa westchnęła. Rzuciła mu pobieżne spojrzenie.
– Nie wiem. Wsiadaj.
Ruszyła, zanim zdążył dobrze usiąść.
– Możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi? – zapytał, poirytowany faktem, że drzwiczki auta to zamyka się przed włączeniem pojazdu do ruchu, a on musiał zrobić to w trakcie.
– Nie wiem – powtórzyła. – Coś mi tu nie gra, ale... Nic nie pasuje.
– Myślisz, że są gdzieś tam?
– Właśnie nie wiem. Mam jakieś głupie wrażenie... Tyle że nie ma nawet jednej złamanej chmurki.
– Właśnie.
– Nieważne, jedziemy – stwierdziła, przyspieszając.
Dojechali w ciągu kilku minut. Maków wcale nie był tak daleko. Wysiedli, wzięli tylko jeden plecak i weszli prosto w las. Teraz już wiedzieli dokąd iść. Nie było nikogo, kto mógłby wejść im w drogę. Minęli dom Lasownika, którego nigdzie nie było, i zagłębili się jeszcze bardziej w las. Biały domek czarownicy stał tam, gdzie ostatnio, tyle że wiosna wokół zamieniła się w lato.
– Ona ewidentnie chce mnie zabić – skomentowała Elisa sucho, przechodząc przez magiczną granicę.
– Może po prostu lubi ciepło? – zasugerował Went.
– I przy okazji dekoncentruje moje zmysły.
– Co? – Went rzucił jej pytające spojrzenie.
– No, to – zerknęła w niebo. – Słońce mnie oślepia, nie widzę prawie nic poza tym kręgiem.
– Ale ja widzę – powiedział powoli, gdy doszli do drzwi.
– Widzisz burzę?
– Nie.
![](https://img.wattpad.com/cover/362291454-288-k217783.jpg)
CZYTASZ
Latawce
FantasyCyniczna wampirzyca, która ma gdzieś to, że jest wampirem i zachowuje się bardziej jak człowiek, wyznając filozofię „slow life", a także rudy nerd, który ma życiowo przechlapane już przez samo to, że jest rudy, trenuje gimnastykę i zbyt dużo myśli...