26. Bez żartów

4 0 0
                                    

Tej nocy kochali się jeszcze dwukrotnie. Went spał niespokojnie, śniło mu się coś za każdym razem, kiedy zasypiał. Rano czuł się równocześnie dobrze i fatalnie. Był zmęczony, ciężko mu było skoncentrować myśli na czymkolwiek, ale był też zadowolony. Szczęśliwy. Dziewczyna, którą kochał, była przy nim i nigdzie nie zamierzała znikać. Wziął od matki śniadanie na drogę, wypił szybko kawę i wyszli. Pani West nie skomentowała ani jednym słowem tego, że Went jakoś nie dotarł na kanapę. Przyglądała im się dziwnie, głęboko nad czymś rozmyślając, a potem pożegnała ich i nawet życzyła udanej wycieczki.

Lisa przystanęła przy samochodzie. Spojrzała w niebo. Went pakował plecaki do bagażnika. Nie było im potrzeba aż tyle rzeczy, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Jakby mieli znów zabłądzić w tym lesie, przynajmniej wody tym razem im nie zabraknie.

– Poligon? Serio? I ona łyknęła, że w okolicy jakiś jest? – zapytał, zanim wsiadł.

Elisa przeniosła na niego wzrok. Minę miała skupioną, ale uśmiechnęła się.

– Nie powiedziałam, w jakie lasy jedziemy – mrugnęła do niego, po czym wsiadła za kierownicę.

– Pełen szacun – rzucił, zamykając drzwiczki. – Chociaż dziwne, że w nocy policji nie wezwała ze strachu, że chcesz jej syna zabić.

Zaśmiała się i ruszyła. Jechali w milczeniu. Coś wisiało w powietrzu i Went to widział, aż tak ślepy nie był. Lisa częściej spoglądała w niebo niż na jezdnię, tyle że było bezchmurne, nawet nie padało, więc nie mógł pojąć jej zachowania. Zatrzymała się w połowie drogi, zgasiła silnik i wysiadła. Went obserwował ją ze zdumieniem. Odpiął pas i niespiesznie wychylił się z samochodu.

– Co jest? – zapytał. – Opierała się o drzwi i gapiła w przestworza, jakby szukała gwiazd. W biały dzień. Milczała. – Elisa?

Lisa westchnęła. Rzuciła mu pobieżne spojrzenie.

– Nie wiem. Wsiadaj.

Ruszyła, zanim zdążył dobrze usiąść.

– Możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi? – zapytał, poirytowany faktem, że drzwiczki auta to zamyka się przed włączeniem pojazdu do ruchu, a on musiał zrobić to w trakcie.

– Nie wiem – powtórzyła. – Coś mi tu nie gra, ale... Nic nie pasuje.

– Myślisz, że są gdzieś tam?

– Właśnie nie wiem. Mam jakieś głupie wrażenie... Tyle że nie ma nawet jednej złamanej chmurki.

– Właśnie.

– Nieważne, jedziemy – stwierdziła, przyspieszając.

Dojechali w ciągu kilku minut. Maków wcale nie był tak daleko. Wysiedli, wzięli tylko jeden plecak i weszli prosto w las. Teraz już wiedzieli dokąd iść. Nie było nikogo, kto mógłby wejść im w drogę. Minęli dom Lasownika, którego nigdzie nie było, i zagłębili się jeszcze bardziej w las. Biały domek czarownicy stał tam, gdzie ostatnio, tyle że wiosna wokół zamieniła się w lato.

– Ona ewidentnie chce mnie zabić – skomentowała Elisa sucho, przechodząc przez magiczną granicę.

– Może po prostu lubi ciepło? – zasugerował Went.

– I przy okazji dekoncentruje moje zmysły.

– Co? – Went rzucił jej pytające spojrzenie.

– No, to – zerknęła w niebo. – Słońce mnie oślepia, nie widzę prawie nic poza tym kręgiem.

– Ale ja widzę – powiedział powoli, gdy doszli do drzwi.

– Widzisz burzę?

– Nie.

LatawceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz