Elisa nie czuła się zbyt komfortowo. Ciepło rozchodziło się po jej ciele zastraszająco szybko, miała ochotę się rozebrać, co oczywiście po drodze robił Went, ale nie mogła. Wolała nie umierać w taki sposób. Zacisnęła zęby, więc kiedy stanęli przed dziewczyną, Went uśmiechnął się całkiem przyjaźnie, a ona uraczyła ją grymasem. Zresztą założyłaby się, że właśnie spływał jej z czoła pot.
Czarownica także się uśmiechnęła, o dziwo. Wróciła do stołu, wzięła dwie szklanki i podała im.
– Nie musicie mi ufać – odezwała się dziewczęcym głosem – tak samo jak nie musieliście tu przychodzić. Polecam jednak skosztować soku. Zwłaszcza tobie – spojrzała na Lisę znacząco.
Lisa chciała jęknąć, ale powstrzymała się. Miała szczerze dosyć uczynnych mieszkańców lasu, jednak ona była wyjątkowa. A przynajmniej miała być. Nie mogła więc odmówić. Zresztą nie śmiałaby, nie przepadała za magią i wolała uniknąć zderzenia z nią. Wypiła zawartość szklanki kilkoma sporymi łykami. Płyn był gęsty i przyjemnie słodki. Oblepił jej usta i gardło, pozostawiając za sobą wyczuwalną ścieżkę aż do samego żołądka. A co najdziwniejsze – chłodził. Chłodził od wewnątrz, czyli robił coś zupełnie przeciwnego do słońca. Zamrugała zaskoczona, oddając szklankę. Kiedy Went zobaczył, że Elisa wciąż stoi o własnych siłach, także się napił i dopiero wtedy oblicze czarownicy rozjaśniło się w tym uśmiechu, w którym uprzednio wykrzywiły się jej usta.
– Widzicie – powiedziała radośnie. – Od razu lepiej. Zapraszam. – Gestem wskazała fotele ustawione nieopodal studni, na trawie, po czym zajęła jeden z nich. – Wiem, co was sprowadza – odezwała się, gdy usiedli. – Ale nie mogę pomóc.
– Jak to nie? – zdziwił się Went, kątem oka obserwując Lisę zdejmującą wierzchnie ubranie. Nie wiedział, na co ma patrzeć. Na swoją przyjaciółkę, która zachowywała się tak, jakby chciała poddać się aktowi samospalenia, czy na czarownicę, w której oczach, zamiast źrenic, widział zwierzęta przypominające kozły, czy coś. W dodatku te fotele na trawie? Trafili do jakiegoś kuriozalnego gabinetu psychiatrycznego?
– Tak po prostu – stwierdziła dziewczyna. – Jedna czarownica przeciwko całemu stadu Latawców?
Went skrzywił się, wypychając z umysłu podejrzenie, że właśnie robią z siebie łatwowiernych idiotów.
– Fakt, może nie brzmi to zbyt optymistycznie, ale na pewno jest bardziej optymistyczne od każdej innej wersji, jaka pozostanie, jeśli tego nie zrobisz.
– Możliwe – zaśmiała się krótko. – Możecie zostać tutaj, tutaj nic wam nie grozi.
– Nie możemy – odezwała się Elisa. – Mamy przecież... – urwała. Co chciała powiedzieć? Że mają rodziny? Obowiązki? Swoje życie? Było to prawdą tylko w połowie. – Po prostu nie możemy – dopowiedziała.
– Rozumiem – dziewczyna pokiwała głową. – Macie problem – wskazała na Wenta. – On jest przeklęty. Źle się stało, że miał kontakt z Latawcami. One nie ustąpią.
– I to jest drugi powód naszej wizyty tu – mruknęła Lisa, opierając się wygodnie.
– Ja to ja – Went machnął ręką, a Elisa prychnęła pod nosem. – Ale reszta? Ci wszyscy ludzie? Całe społeczności... nie możesz?
– Jak miałabym to zrobić?
– No, nie wiem – Went wzruszył ramionami. – One giną od piorunów. Nie mogłabyś wywołać burzy albo czegoś?
Czarownica roześmiała się ponownie.
– Nie sądzisz, że trochę to kiepska opcja? – zapytała, powątpiewająco. – Mam zesłać burzę na świat? – Went potaknął. – To wyobraź sobie teraz, jakby to wyglądało. Jeśli zrobię, o co prosisz, zawisną nad nami czarne chmury i to dosłownie. Będzie padało i grzmiało przez wiele dni i wiele nocy. Z nadmiaru wilgoci i z braku słońca w końcu poumierają rośliny niezbędne do życia. I zamiast pomóc, ześlę tym sposobem na świat klęskę żywiołową.
CZYTASZ
Latawce
FantasyCyniczna wampirzyca, która ma gdzieś to, że jest wampirem i zachowuje się bardziej jak człowiek, wyznając filozofię „slow life", a także rudy nerd, który ma życiowo przechlapane już przez samo to, że jest rudy, trenuje gimnastykę i zbyt dużo myśli...