3. Przyjaciele

3 0 0
                                    

– Co to było?! – wrzasnął Went.

Sterczał na środku pokoju w mieszkaniu Lisy i trząsł się z zimna. Lisa wyszła z łazienki, przyjrzała mu się uważnie. Jego ciało zachowało normalną, dziwnie wyprostowaną postawę, więc raczej go nie połamała. Gdyby coś mu było, pewnie by się krzywił – chociażby. Tymczasem tkwił tylko w jednej pozycji, ignorując ściekającą z przemoczonych ubrań na puchaty dywan wodę. Elisa zreflektowała się i wyciągnęła w stronę przyjaciela ręcznik.

– Nie wiem – bąknęła. – Czy ja kończyłam kulturoznawstwo?

Went rozdziawił usta w przypływie chwilowej niemocy.

– A co ma kulturoznawstwo do określenia faktu, czym było to, co widziałaś? – zapytał szczerze ciekawy.

– Nie wiem – powtórzyła, wpychając ręcznik w jego ręce. – To jakieś istoty, na pewno nie ludzie, wierz mi. Nigdy nie widziałam, żeby ludzie mieli skrzydła, jakkolwiek mocno by tego chcieli. Ale jakąś kulturę przedstawiają, to nie ulega wątpliwości.

– No, tak! – Went wyrzucił ręce w górę, obracając się plecami do Lisy. Niemal zawadził nieszczęsnym ręcznikiem o żyrandol. – Kulturalnie przecież jest jeść ludzi po północy, a nie przed, prawie tak samo, jak kulturalnie jest pić alkohol po południu!

– Dobra, ale po co krzyczysz? – skomentowała jego histeryczne wrzaski Lisa. – Słyszę cię doskonale, za to moi sąsiedzi nie muszą.

– Chcesz ukryć przed światem to, co widziałaś? – zapytał, ściągając kurtkę. Odrzucił ją na podłogę.

Elisa pokręciła głową. Rozpięła koszulę i poszła w ślady przyjaciela. Co prawda nie czuła za bardzo zimna, a wilgoć ubrań jej nie przeszkadzała, ale głupio by tak było siedzieć na kanapie obok przemoczonego Wenta w mokrych. Zresztą gdzieś musiał spać, a poza jej łóżkiem zostawała mu właśnie kanapa. Jej łóżko w ogóle nie wchodziło w grę. Nigdy.

– Co mam takiego temu światu powiedzieć, skoro nawet nie wiem, czym było to, co widziałam? – zapytała w odpowiedzi na jego pytanie.

– To, co widziałaś – wydusił z siebie Went, wycierając zamaszyście swoją rudą czuprynę.

– Nie wiem, co widziałam – warknęła, obserwując go uważnie. Był blady i trochę chudy, pewnie niewiele płynęło w jego żyłach krwi. Nawet jeśli tamci chcieliby go zjeść, za bardzo by się zapewne nie najedli. Wzdrygnęła się na samą myśl i zaczęła wycierać swoje włosy.

– Skup się – sapnął, spoglądając na nią. Zamrugał. Jego przyjaciółka stała przed nim w dżinsach, smukła i blada jeszcze bardziej niż on, a jej mokre włosy opadały długimi pasmami na kształtną twarz.

– Went, gapisz się na mnie – powiedziała, nie spuszczając z niego wzroku.

Went przestał się wycierać.

– To może byś... – Machnął w jej stronę, jakby chciał ją pogonić.

– Przypominam, że to nie ja ci się podobam – skomentowała, krzywiąc się lekko. Przeszła kilka kroków, zatrzymując się obok niego. – To moja urocza natura – szepnęła mu do ucha.

Przez ciało Wenta przebiegł dreszcz grozy. Lisa uśmiechnęła się słodko i zniknęła w łazience. Fakt, miała rację. Jej natura wszystkimi możliwymi sposobami musiała przyciągać go do niej. Czasami czuł się jak bohater „Zmierzchu". Różnica polegała na tym, że Elisa nie błyszczała, o nie. Przeciwnie – kiedy chciała go na przykład wystraszyć, prezentowała się nie gorzej niż Lucyfer w najgorszych filmach, jakie widział. No i nie jadła zwierząt, uparcie twierdząc, że nie lubi sałaty. Aha, i jeszcze na tym, że mieszkała w Skierniewicach, a nie w USA, i jakimś dziwnym trafem nikt się jak dotąd nie pokapował. Podejrzewał, że wszystkie staruszki wokół nie za bardzo kojarzyły, z kim mają do czynienia i możliwe, że raz brały ją za jej matkę, innym razem za nią samą i Bóg wiedział za kogo jeszcze.

LatawceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz