Went wpatrywał się uważnie w dłoń Elisy. Szła przed nim, przeklinając pod nosem i ciągnąc go za sobą za rękę jak niesforne dziecko. Nawet nie protestował. Czuł się dziwnie, jakby częściowo odizolowany od rzeczywistości, zamknięty za jakąś szklaną ścianą. Wiedział, że to urok Latawca i równocześnie nie wiedział o tym. Sam siebie zbijał z właściwego toru rozumowania i sam siebie na ten tor wpychał. Tyle że z tym wpychaniem szło mu gorzej. Łatwiej było zamknąć oczy i po prostu się poddać. Wtedy wiedziałby co robić. Teraz niestety nie miał pojęcia. I tylko chłód dłoni Lisy, jej mocny uścisk przytrzymywał go w rzeczywistości, jak kotwica albo koło ratunkowe, bez którego poszedłby na dno. Pamiętał o niej za każdym razem, kiedy jego umysł wycofywał się z powierzonego mu zadania, czyli z myślenia. Pamiętał, chociaż inne bodźce były silniejsze, kuszące, a inne opcje prostsze, przyjemniejsze. Went pamiętał o Elisie. O Elżbiecie Brylskiej. Coś w nim nie pozwalało mu jej zignorować, nie pozwalało mu zapomnieć, chociaż inne coś spychało ją w najdalsze zakamarki umysłu. Wygrywał i przegrywał, z naciskiem na przegrywał. Myślał i nie myślał, odpływał świadomością do innego świata i wracał tu, gdzie była ona. Uśmiechał się na tę myśl, po czym o niej zapominał. Jednym słowem chyba wariował. I przyczyn ku temu mogło być więcej niż jedna.
Wiedział, że dalej idą, że ściemniło się już dawno, że Lisa wszystko widzi, on nie widzi prawie nic, że ferie się kończyły, że będzie musiał wrócić do szkoły, a najpierw fajnie by było, gdyby w ogóle wrócił do domu. Wiedział, że wciąż muszą iść, że jeśli przestaną, to on zamarznie, jeśli wcześniej nie padnie z głodu. Wiedział też, że Lisa uratuje jego tyłek tak jak zawsze. Nie wiedział tylko, kiedy? Dziś? Jutro? Za dwa dni? No i jaki ratunek miał na myśli? Ten od wyimaginowanego uczucia, od prawdziwego, czy może od którejś z rzeczywistości? Albo może ten od latawcowej apokalipsy? W tym małym mieście, które określał mianem zadupia, gdzie wieczorami, zwłaszcza w zimie, pustoszały ulice, robiło się całkiem niefajnie. Niefajnie było już wcześniej, a teraz niefajność przechodziła w niefajność do potęgi. Went może i uczył się dobrze, ale działania to on lubił proste. Tu nawet dwa plus dwa przestało dawać cztery. A to już proste nie było.
– Mówiłeś, że przed nami sześć chat, a w siódmej czarownica – odezwała się w końcu Elisa. – A póki co, to chyba błądzimy. – Przystanęła, rozejrzała się dookoła, rzuciła okiem na ich splecione palce i popatrzyła na Wenta. – Czy jeśli cię puszczę, nie odlecisz? – zapytała.
Went potrząsnął głową.
– Nie bardzo umiem latać – odparł. – Kiedyś sądziłem, że umiem. Mama powiedziała mi, że powietrze jest ciężkie, mimo że wydaje się lekkie. Pomyślałem, że skoro jest ciężkie, to musi być też gęste i przecież mnie utrzyma. Zeskoczyłem z dachu przystanku. – Skrzywił się. – Miałem sześć lat, a ona zapomniała dodać, że ma na myśli zanieczyszczenia ołowiem.
Lista wpatrywała się w niego przez kilka sekund, po czym roześmiała się.
– Majaczysz z głodu, West – bardziej stwierdziła, niż zapytała. Wypuściła go z uścisku i rozejrzała się po raz kolejny. – Naprawdę nie wiem, gdzie iść – przyznała.
– Ja poprowadzę – stwierdził Went, wymijając ją. Czuł się normalnie, nic mu zresztą nie dolegało. Nigdy nie wierzył w uroki, nawet po tym, jak zaprzyjaźnił się z wampirem. – Poza tym mówiłem, że przed nami POWINNO BYĆ sześć chat – dodał, kiedy dogoniła go Lisa – a nie że musi tyle być. Równie dobrze mogło nie być żadnej. I żadnej już może nie być.
– Nie wiem, czy mnie to pociesza, czy zasmuca – mruknęła.
– Mnie tam nie pociesza fakt, że rzeczywiście jestem głodny.
CZYTASZ
Latawce
FantasyCyniczna wampirzyca, która ma gdzieś to, że jest wampirem i zachowuje się bardziej jak człowiek, wyznając filozofię „slow life", a także rudy nerd, który ma życiowo przechlapane już przez samo to, że jest rudy, trenuje gimnastykę i zbyt dużo myśli...