11. Czarownica, raz!

5 1 0
                                    

– Jeszcze tego brakowało, żebyście szwendali się w taką pogodę po jakichś wsiach! – krzyknęła matka Wenta.

Lisa siedziała w kuchni pod ścianą, Aurelia West robiła ruskie pierogi, zaś Went spacerował po pomieszczeniu, jakby podłoga parzyła go w stopy i nie mógł ustać w miejscu.

– Nie będziemy włóczyć się po wsiach – powiedział po raz kolejny. – Jedziemy do tego ośrodka jeździeckiego w Bolimowskim Parku Krajobrazowym. Mają tam konie.

– Skarbie – matka spojrzała na niego pobłażliwie. – Chcesz jeździć konno w zimie?

– A co to za różnica?! – podniósł głos. – Konie na zimę przecież nie umierają! Poza tym nie proszę cię o nic, jakbyś nie zauważyła. Mam pieniądze. I za tydzień będę pełnoletni. Niech to będzie twój prezent dla mnie.

– Jaki? – zdziwiła się.

– Więcej swobody. Nie jestem dzieckiem – warknął.

Skinął na Lisę. Ona zaś spojrzała najpierw na matkę Wenta, później na niego, i niepewnie wstała ze stołka.

Aurelia West zastąpiła jej drogę.

– Żebyś dobrze opiekowała się moim synem – powiedziała takim tonem, machając przy tym wałkiem do ciasta, że Elisa odruchowo wyprostowała się i odsunęła lekko.

– Mamo! – zawołał Went, bliski rozpaczy. – Nie jestem już DZIECKIEM!

Pani West spojrzała na niego łagodniej, ale wciąż nachmurzona. Wlepiła jasny, wyczekujący wzrok w Elisę.

– Tak, ma się rozumieć – gorliwie potwierdziła dziewczyna.

Wolała z nią nie zaczynać. Zresztą trochę się jej bała. Uderzenie takim wałkiem na pewno by bolało. A jakby zdzieliła ją po głowie, mogłaby jeszcze uszkodzić jej mózg i wtedy to by dopiero było...

Elisa, idziemy – zarządził Went, wychodząc do swojego pokoju. Lisa skinęła głową pani West, po czym prawie uciekła z kuchni.

Went zamknął drzwi i oparł się o nie.

– Ona mnie wykończy – warknął. – Kocham ją, ale ta jej nadopiekuńczość... Ciekawe czy na starość też będzie próbowała mną rządzić!

– Na jej starość czy twoją? – zapytała Lisa, siadając na łóżku.

Went już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, po czym wskazał na nią palcem.

– Ha! – rzucił. – Dobre, ale nic z tego.

Elisa wywróciła oczami i opadła na przykrytą narzutą pościel. Went znów zaczął krążyć w tę i z powrotem.

– Gdzie pojedziemy najpierw? – zapytał. – Chyba nie tam? Możemy zacząć poszukiwania wskazówek od Strzybogi.

– A dlaczego TAM? – zapytała Lisa, prześlizgując wzrokiem przez gładki sufit.

– Nie wiem – odparł Went wprost. – Bo ta nazwa pochodzi od jakiegoś boga, może to jest wskazówka. Co my o nich wiemy? Mało. Albo dużo.

Mówił nieskładnie i zdawał sobie z tego sprawę, ale w jego głowie panoszyło się tyle myśli, że nie potrafił ich zebrać. Przez wszystkie inne jednak przebijała się jedna. Ta o dziewczynie, która wyciągała się właśnie w najlepsze na jego łóżku. I zaczynał siebie za to prawie nienawidzić. Za to niemyślenie zwłaszcza. To niemożliwe, żeby dziewczyny aż tak wpływały na chłopaków!

– Wiem! – wrzasnął i zatrzymał się nagle. Lisa usiadła i utkwiła w nim pytające spojrzenie. – Pamiętasz, jak zestawialiśmy wiedzę z niewiedzą? – zapytał. – Jeden z faktów, do których się dokopaliśmy mówił, że Latawce spółkują z czarownicami! – Głupie myślenie o dziewczynie podsunęło mu całkiem mądry pomysł. Był z siebie tak zadowolony, że zapomniał o złości na matkę i wyszczerzył się szeroko.

LatawceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz