30. Cisza znaczy zbyt wiele

3 0 0
                                    

Elisa leżała przytulona do Wenta. Spał. Na zegarku było parę minut po północy. Wsłuchiwała się w jego spokojny oddech, delikatnie poruszając palcami zanurzonymi w jego włosach. Było jej dobrze, tak naprawdę dobrze. Czuła, że to właśnie przy nim jest jej miejsce i naprawdę chciała po prostu być. Teraz to bycie przynajmniej miało sens. Sens ten miał rude, wiecznie roztrzepane włosy, trochę za długie, raz kręcone, raz po prostu pofalowane, chłopięcą jeszcze buzię z przypadkowym zarostem pojawiającym się od czasu do czasu, piwne, niemalże bursztynowe uważne spojrzenie, tak radosne, że wystarczyło popatrzeć, aby mimowolnie się uśmiechnąć, i wielkie serce. Serce, które należało do niej. Które zawsze będzie należeć do niej, bez względu na to, co przyniesie przyszłość.

Westchnęła lekko, wtulając twarz w zagłębienie jego szyi. Zamknęła oczy, a on odruchowo objął ją mocniej. Matka Wenta spała kamiennym snem. Jakimś cudem nawet nie zaglądała do pokoju syna, kiedy zamknęli za sobą drzwi. Chyba obawiała się zastać ich w nieodpowiedniej pozycji, i może to i dobrze? Mogłoby się tak zdarzyć. Nie ukrywała tego, że nie podobało jej się nocowanie Lisy u Wenta, ba, w tym samym pokoju i łóżku, ale powstrzymywała się od komentarzy. Went musiał z nią o tym gadać i najwyraźniej udało mu się postawić na swoim. Na szczęście.

Mieli parę spraw do załatwienia i wypadałoby to zrobić szybko. Elisa jednak nie znała na nie tak szybkiego sposobu. Bała się, że nie zdążą. Bała się tak naprawdę, że ona nie zdąży i jemu stanie się przez to krzywda. Gdyby tak się zdarzyło, nie potrafiłaby z tym żyć. Bez niego. Po pierwsze należało odnaleźć tego wampira. Jakiegokolwiek. Po drugie – sprawdzić sugestię Wenta dotyczącą działania przyjemnie wyglądającego „lekarstwa" na Latawce. Po trzecie powinni znaleźć czarownicę i wykorzystać ten jej specyfik, by wszystko się skończyło. Trudno było ocenić Lisie, czy to zajmie im miesiąc, czy dwa. A może kilka dni? Może los im się przysłuży. Teraz jednak nie mogli tego zrobić. Teraz ona musiała działać. Sama. Tylko... Jak miała go zostawić? Technika sprzyjała komunikacji, ale ciągłe komunikowanie się i myślenie nie o tym, co potrzeba, nie sprzyjało szybkiemu działaniu. A zależało jej na czasie. Went nie mógł długo chodzić po tej ziemi jako człowiek. Po prostu nie mógł, nie tak. Elisa musiała więc jechać do ciotki, do Strzybogi. Ciotka zawsze wiedziała, co robić, nie dość, że była przyjacielem rodziny od wielu lat, to jeszcze przejawiała jakieś zdolności paranormalne. Lisa nigdy o to nie pytała, wiedziała, że od spraw duchowych lepiej trzymać się z daleka, ale obecna sytuacja wymagała jednak zasięgnięcia rady najmądrzejszej osoby, jaką znała.

Elisa westchnęła znów i ostrożnie wyswobodziła się z jego objęć. Podeszła do biurka. Przeciągnęła palcami po śliskiej, gładkiej powierzchni. Spojrzała na herbatę, którą Went zrobił sobie wieczorem i nawet jej nie tknął. Uśmiechnęła się. Zawsze dopijał zimną. Zawsze rano, bo zazwyczaj wstawał zbyt późno, by zdążyć zrobić sobie nową. Wpatrywała się w kubek przez kilka minut, zamyślona, po czym usiadła na obrotowym krześle. Oparła łokieć na podłokietniku, podparła głowę na dłoni i zamyśliła się ponownie. Tak zrobi, pojedzie do ciotki i skonsultuje z nią prawdomówność czarownicy. A także sens i sposób dalszych działań. Zadzwoni do Wenta w ciągu dnia i mu opowie, żeby czasem nic sobie nie wymyślił, a potem wróci do niego wieczorem.

Kolejnych kilka minut później Elisa wstała z krzesła i obróciła się, by popatrzeć w zaspane oczy Wenta.

– Hej – szepnął, przyciągając ją do siebie. – Nie śpisz? – spytał trochę bez sensu. Potrząsnęła głową, wtulając się w niego. – Hm... – mruknął. – Chodź do mnie... Coś na to zaradzimy – urwał. – Kocham cię... Tak bardzo.

Elisa uśmiechnęła się. Pogłaskała jego policzek.

– Ja ciebie też kocham – szepnęła w jego usta.

LatawceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz