12. Fałszerstwa

6 1 0
                                    

Rano czuł się jeszcze bardziej dziwnie, chociaż nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że takie samopoczucie o świcie rzeczywiście jest dziwne. Dla niego w danej chwili było nawet normalne. Słońca wyszło jakby więcej, szczęścia też odczuwał jakby więcej, no nic, tylko żyć, a nie umierać. Wstał z łóżka, szybko uprzątnął bałagan i poszedł do łazienki. Tam odświeżył się, założył naszykowane wcześniej ubrania, przeczesał włosy, próbując przy okazji oswoić grzywkę (bezowocnie), i udał się do kuchni. Mama właśnie ustawiała śniadanie na stole.

Spojrzała na jego minę i uśmiechnęła się.

– Jednak się wyspałeś – stwierdziła, siadając naprzeciwko.

Went pokiwał głową i zabrał się za jedzenie.

– Coś mi wczoraj uświadomiłaś – rzucił wesoło, pomiędzy kęsami.

– Co takiego? – zdziwiła się.

– Jeszcze nie wiem, ale to jest coś we mnie – odparł bez namysłu. – I jest fajnie, a ja muszę powiedzieć o tym Elisie.

Matka w odpowiedzi przyjrzała mu się wnikliwiej.

– Czyli miałam rację? – dopytała niechętnie.

Znów pokiwał głową, chociaż nie miał pewności, o którą rację matce chodzi, ale nie obchodziło go to. Napił się herbaty.

– Dziękuję za śniadanie – powiedział, uśmiechając się szeroko. Wstał. – Na mnie już czas, mamo.

Jego matka zagryzła wargę, jakby chciała powstrzymać łzy.

– Synku, uważaj na siebie – powiedziała cicho. – Nie będę już odwodzić cię od twoich wyborów, mimo że mam nadzieję, że akurat do tej dziewczyny to ci przejdzie i znajdziesz sobie młodszą, ładniejszą...

– Mamo, Lisa jest ładna – wpadł jej w słowo. Czy w tym wszystkim chodziło o Lisę? Jeśli tak, musi jej powiedzieć. Musi z nią porozmawiać. Teraz.

– No tak, tak – machnęła ręką. Uścisnęła go mocno. – Dzwoń, nie zapomnij – przypomniała.

Went pokiwał głową, wziął plecak i wyszedł.

Gdyby mógł, drogę do Lisy pokonałby w podskokach. Obawiał się jednak, że w piątkowy poranek uznaliby go za niespełna rozumu, więc powściągnął niepożądane reakcje. Nie miał zielonego pojęcia, czym była miłość, ale jeśli tym, to on chciał więcej. Kiedy przechodził obok budowanego budynku na ulicy Reymonta, instynktownie obrócił głowę w bok. Rozejrzał się pobieżnie, po czym znów spojrzał przed siebie, niczego konkretnego nie dostrzegając. I wpadł na nieznajomą, jasnowłosą dziewczynę.

– Przepraszam – bąknął, sprawdzając, czy nic się nikomu nie stało.

Dziewczyna tylko uśmiechnęła się do niego. Odruchowo spojrzeli sobie w oczy, a Went odniósł wrażenie, jakby wwiercała mu się w głąb duszy. I to wcale nie było miłe. Zamrugał , po czym zwyczajnie wyminął ją, wznawiając przerwany marsz. Wrażenie minęło. Albo wcale go nie było?

Lisa czekała przy czarnym samochodzie przed blokiem. Uśmiechnęła się na jego widok i pomachała. Went podbiegł do niej i przywitał się.

– Miałem ci coś powiedzieć, ale zapomniałem – rzucił wesoło.

Zaśmiała się.

– Będziesz miał czas, żeby sobie przypomnieć – odparła. – Wskakuj – wskazała na samochód. Sama usiadła za kierownicą.

Went wahał się tylko przez sekundę. Po tym czasie uznał, że szkoda życia na wahanie i zajął miejsce pasażera, wrzucając uprzednio plecak na tył.

LatawceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz