Przez cały tydzień Went miał problem z Lisą. To znaczy, może nie konkretnie z nią, a z tym, aby się z nią spotkać po szkole. Matka miała bardzo dużo pomysłów, aby mu zająć czas. Był jej bezwzględnie potrzebny. W dodatku zawalili go testami, więc nawet nie miał kiedy posiedzieć z kumplami przy kompie, a co dopiero wyjść do Lisy. Poniedziałek spędzili w szkole. Po zajęciach czuł takie zmęczenie, że zapominał, jak się nazywa, z czego Elisa się śmiała, rzecz jasna. We wtorek jeździł z matką i targał za nią zakupy, podobno miała bardzo dużo braków w produktach wszelkiej maści. Nie dyskutował na ten temat, bo to i tak nie miało sensu. Udało im się wyskoczyć na kawę dopiero w środę, przeszli się po mieście w celach rozpoznawczych, ale niczego nie znaleźli. Went wolał nie wchodzić na tę kawę do Lisy, bo wiedział, że szybko by nie wyszedł, a dopiero pracował nad matką i relacją, która pozwoliłaby mu „oddychać". Jak na pełnoletnią osobę przystało. Kolejnego dnia Elisa miała inne plany, musiała wybrać się „na kolację", jak to nazwała, więc nie widzieli się praktycznie nawet w szkole. I dopiero przy piątku poczuli trochę więcej luzu. Tak jakby. Spędzili ze sobą każdą przerwę, umówili się na sobotę w wiadomym celu – wracali do nieszczęsnego lasu, do czarownicy – i rozeszli się do domów. Elisa znów coś robiła, a on nie chciał w to wnikać.
Wieczorem Went siedział przy komputerze i gapił się w ekran. Patrzył, jak grają jego koledzy, sam jednak jakoś nie miał na to ochoty. Obracał długopis w palcach, co minuta zerkając na telefon. W sumie mógłby zapytać, co robi. Ciekawiło go to. Ba, nawet bardzo. Tyle że jeśli polowała, to by jej przeszkodził. Niby miała to zrobić wczoraj, ale nie pytał, czy zrobiła. A może potrzebowała więcej? Westchnął i odchylił się na krześle tak, że niemal zawisł głową w dół. Może powinien wrócić na gimnastykę? Był w tym całkiem niezły. Zrezygnował z dwóch powodów: nie dopuścili go do zawodów, bo naciągnął ścięgno i mimo że mógł wystartować, odrzucili go; no i szkoła. W szkole chłopak, który chodził na gimnastykę, nie miał zbyt łatwo. Zajęcia odbywały się w sali do w–fu, bo tylko tam znajdowały się potrzebne sprzęty, więc inne klasy mogły spokojnie przyglądać się ćwiczącym. Went był praktycznie skazany na powolną śmierć. W stroju do gimnastyki. Może mógłby zapisać się do jakiejś grupy działającej poza szkołą? Powinien o tym pomyśleć, jak już wszystko się uspokoi. Potrafił zrobić wszystkie kombinacje na drążku. Wygrałby te zawody.
Odrzucił długopis na biurko i wyprostował się. Zignorował hałasy dobiegające z przedpokoju i założył bezprzewodowe słuchawki. Włączył YouTube'a, usiadł na podłodze, a następnie zrobił szpagat. Bez większego wysiłku. Zamknął oczy, skupiając się całkowicie na oddechu.
Elisa zatrzymała się przed drzwiami mieszkania Wenta i zapukała. Miała nie przychodzić. Zresztą, nie powinna była przychodzić, przecież pani West nie rozpływała się w zachwytach nad wybranką syna. Może i nie nie lubiła jej, ale podświadomie czuła, że razem z Lisą pojawia się jakieś zagrożenie. Nie potrafiła zabronić jej na przykład widywać się z Wentem, bo jednak jako drapieżnik, Lisa miała nad nią naturalną przewagę, wabiła ją. Ale nie była też w stanie do końca jej zaufać, właśnie przez to – z przewagą, dzięki urokowi drapieżnika, w parze szło niebezpieczeństwo. I cóż, Elisa, jeśli chodziło o matkę Wenta, była między młotem a kowadłem. Nie mogła zrobić nic. Mogła jednak nieco zatruć jej życie, jeśliby znów zamierzała zabić ją pulpetem. Uśmiechnęła się miło i wyprostowała plecy, by przywitać Aurelię West.
– Dobry wieczór – powiedziała, gdy drzwi otworzyły się.
Pani West uniosła brwi, zaskoczona.
– Dobry wieczór, Elżbieto. Czy coś się... stało? – zerknęła na jej torbę.
– Went pewnie wspominał, że jutro jedziemy? – zapytała.
CZYTASZ
Latawce
FantasyCyniczna wampirzyca, która ma gdzieś to, że jest wampirem i zachowuje się bardziej jak człowiek, wyznając filozofię „slow life", a także rudy nerd, który ma życiowo przechlapane już przez samo to, że jest rudy, trenuje gimnastykę i zbyt dużo myśli...