14. Umysł, który płata śmiałe figle

3 1 0
                                    

Went wrócił do domu w jeszcze gorszym humorze niż ten, który miał, gdy wychodził. Nie liczył na to, że matka mu go poprawi, ale też nie spodziewał się pogorszenia. Na miejscu jednak szczerze się zdziwił. Już od wejścia czuł, że coś jest nie tak. Pachniało jakoś inaczej, niż zwykle. Zapach matczynych wypieków zastąpiła dziwna świeżość, niepokojąca, jak cisza przed burzą. Zmarszczył nos i zatrzymał się w przedpokoju. Odwiesił kurtkę, odłożył plecak i przeszedł do salonu, skąd dochodziły strzępki rozmowy. Spojrzał na matkę, a później na siedzącą naprzeciwko niej dziewczynę. W pierwszym odruchu cofnął się dwa kroki, po czym przystanął, widząc że matka zwraca się ku niemu.

– Wentiliusz, kochanie – przywitała się jak zwykle, dolewając herbaty do filiżanek. – Zobacz, kto nas odwiedził. Twoja przemiła dziewczyna. Mogłeś powiedzieć, że masz dziewczynę. Zwłaszcza taką – zerknęła z aprobatą w stronę gościa. – Już myślałam, że widzisz coś w swojej przyjaciółce, ale ona...

Went zamrugał kilka razy. Monolog matki jakoś przestał do niego docierać. Dobrze widział, kto ich odwiedził, nie wiedział tylko, kim ona była? Jego dziewczyną?? Przecież nie miał dziewczyny! A nawet jeśliby chciał mieć, to na pewno nie taką. Widział ją już wcześniej, w oknie. Miała jasne, długie włosy, jasne oczy, wyglądała trochę jak anioł. Podejrzewał jednak, że aniołem nie była. Zerknął ukradkiem na jej wyprostowane plecy, ale nie zauważył żadnych skrzydeł. Zaskoczyło go to jeszcze bardziej i znów chciał się cofnąć, ale nieznajoma nagle wstała z miejsca i podeszła do niego wolnym krokiem. Went stał jak kołek na środku i gapił się na nią z rozdziawioną buzią. Był w takim szoku, że zapomniał jak się mówi. Nie kochał jej, nie mógł się z nią związać, chciał przecież być z... Zobaczył błysk w oczach dziewczyny, ucałowała jego policzek a on uśmiechnął się. Objął ją ramieniem i wrócili na kanapę, aby wypić herbatę.

Lisa miała niemały problem. W wiadomościach znów podali informacje o martwych kobietach i nadal podejrzewano jakieś wyjątkowo agresywne zwierzęta, nie wiedząc dlaczego. Może wnioskowali po śladach zębów. Co prawda nie miała pojęcia, jaką klawiaturą uzębienia dysponują Latawce, ale, kurczę, zjadały sobie ludzi i to tak, jak ludzie zjadają steki czy piją piwo – z apetytem. Agresywne zwierzęta tak robią? Domyślała się również, że miejska policja, nawet z pomocą głównych jednostek śledczych czy czegoś tam (lub główne jednostki śledcze, czy coś tam – z pomocą miejskiej policji), co brzmi poważniej niż zwyczajny „krawężnik", nigdy nie wpadnie na pomysł, że napastnikami mogą być istoty nadnaturalne. Żeby w ogóle wzięli taką opcję pod rozwagę, musieliby na nie po prostu wpaść, wejść czy wjechać, najlepiej czołowym zderzeniem. W każdym innym przypadku sugerujący trafiłby do zakładu zamkniętego.

Jednak zjadanie ludzi nie było dla Elisy aż takim problemem, jakby mogło się wydawać. Większym było to, że Went zniknął, a czas do końca ferii uciekał. Został tydzień na znalezienie jakiejś czarownicy. Bez niej błądzili jak w gęstej mgle. Właściwie to chwilowo nawet błądzić nie próbowali, bo najzwyczajniej w świecie nie mogła się z nim skontaktować. Wiedziała, że jest w domu. Jego matka była szczęśliwą posiadaczką telefonu stacjonarnego, który odebrała, gdy Lisa straciła cierpliwość i po prostu na niego zadzwoniła, zamiast przegrzewać komórkę. Oznajmiła, że Went jest zajęty i nie może się z nią spotkać, po czym rozłączyła się. Było to co najmniej niezrozumiałe, zawsze okraszała rozmowy z Lisą jakimś komentarzem wynikającym z „uprzejmości". Ale słońce, jak na zimową porę, grzało niemiłosiernie, więc Lisa więcej nie mogła w danym momencie zrobić.

Dopiero po kilkudziesięciu godzinach od tego incydentu pogoda zaczynała wracać na właściwe zimie tory. Elisa doszła do siebie niemal całkowicie. Pozostało jej po prostu się najeść. I pójść do Wenta, potrząsnąć nim na tyle mocno, żeby mózg odbił mu się od czaszki, ale równocześnie na tyle delikatnie, aby nie wypadł, a potem prosto w oczy powiedzieć, że właśnie nawalił jako przyjaciel. Jako zbawiciel świata też. Właściwie to czego się spodziewała? Went w tym tygodniu kończył osiemnaście lat. Był nastolatkiem, chodził do szkoły, miał kolegów. Okej, ona też była młoda, według standardowej metryki, ale w obliczu wieczności weryfikowała priorytety na bieżąco. On nie. A, i do tego po ostatnich tekstach wnosiła, że Went zaczął interesować się dziewczynami. Gdzie tu więc miejsce na zbawianie świata? Zresztą czy świat prosił się o zbawienie? Może wszystkie istoty nadnaturalne, które pojawiły się na powierzchni ziemi, były swego rodzaju Karmą? Ona spuszczała krew z wybranych jednostek, czyli tak jakby stosowała starą metodę na pozbycie się złego z ludzkich ciał, na uleczenie. Oni zaś... No dobra, oni mieli podejście iście barbarzyńskie, ale przyznać trzeba było, że taki sposób na zmniejszenie liczby ludności był dość owocny. Najbardziej zauważalny na wsiach i w małych miastach. W Skierniewicach jak na razie zawisło po prostu więcej klepsydr na słupach, ludzie nadal chodzili po ulicach, na szczęście dla niej. W przeciwnym wypadku musiałaby nauczyć się włamywać niepostrzeżenie do domów czy mieszkań, żeby nie umrzeć z głodu. Plus za humanitarność. Lepsze to, niż ataki bombowe – patrząc z punktu widzenia ogółu.

LatawceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz