– Ja wiem, że ty się nie męczysz – powiedział Went. – A przynajmniej nie tak szybko, jak ludzie, ale ja mam już dość.
Zatrzymał się i oparł o najbliższe drzewo, lekceważąc to, że było zbyt chude, żeby dać porządne oparcie. W związku z tym przeleciał do tyłu, zanim zdążył się zorientować. Elisa tym razem w porę uchroniła go przed upadkiem. Nie uchroniła go jednak przed spadającymi zwałami śniegu zalegającymi na gałęziach. Went przez chwilę gapił się na nią bezmyślnie – bo odsunąć się oczywiście zdążyła – po czym zaklął siarczyście. Strzepał śnieg z kurtki, która mimo że miała zapewne najlepsze chęci, zamierzała niebawem przestać chronić go przed zimnem, otrzepał buty, co wywołało efekt przeciwny, bo stał w zaspie (ale chociaż spróbował), a na końcu zdjął czapkę i zaczął machać nią na wszystkie strony. Lisa stała w odległości nie większej niż rozpiętość jej własnych ramion. Czekała cierpliwie, aż skończy to, co właśnie robił, i uśmiechała się pod nosem. Ostatnimi czasy irytowała go nieco, niemal tak samo, jak on ją. Went nie potrafił zrozumieć przyczyny tych emocji. Przecież się przyjaźnili, od zawsze i na zawsze, na dobre i złe, w śnieżycy i w upałach. Czemu więc się złościł? W dodatku złościło go też to, że kompletnie nie rozumiał sam siebie.
– Możemy wrócić – odezwała się Lisa, kiedy przestał machać czapką, jakby machanie to miało pomóc mu ją wysuszyć bez względu na porę i temperaturę.
Went popatrzył na nią uważnie, chcąc wydedukować z wyrazu jej twarzy, czy właśnie zażartowała, czy wręcz przeciwnie. No i nie dostrzegł niczego, poza zwyczajowym obliczem Elisy, czyli spokojem, tym razem jednak przemieszanym z odrobiną raczej znużenia, niż typowego zmęczenia. Westchnął.
– Teraz? – zapytał. – No chyba nie. Za daleko już doszliśmy.
– To pozwól, że chociaż...
– Zapomnij – przerwał jej. Założył czapkę na lewą stronę i ruszył dalej. Włosy i tak miał mokre, więc nie robiło mu to już różnicy.
Wiedział, co miała na myśli. Chciała go przetransportować, na co nie mógł się zgodzić, bo i tak nie miał czym rzygać. Sok żołądkowy wolał zostawić w żołądku, sprawiał on, że Went czuł się nieco pełniejszy, mimo że nie czuł tak naprawdę nic. Lisa dogoniła go bez trudu tuż po tym, jak przestała rozmyślać nad powodami odrzucenia tej wspaniałej propozycji. Zrównała z nim krok i zerknęła na niego.
– Te lasy nie mogą być aż tak duże – odezwała się. – Gdzieś w końcu dojdziemy.
Went pokręcił głową.
– Topograficznie to ty nie jesteś uzdolniona – stwierdził.
– Od tego mam ciebie – uśmiechnęła się lekko. – Zastanówmy się może, czego szukamy?
– Czarownicy? – zapytał takim tonem, jakby nie wierzył, że zadała to pytanie. Łazili po lesie w środku zimy od co najmniej kilkunastu godzin, w jedyne w sezonie wolne od szkoły dni, bo szukali czarownicy. A ona właśnie wpadła na pomysł zastanowienia się nad tym, czego szukają...
Lisa wywróciła oczami, Went tego nie zauważył.
– Wiem, że czarownicy – odparła. – Ale oboje wiemy, że coś jest jeszcze przed nią. Coś, co jej chroni, pamiętasz, ten od Ankluza mówił, że „nam nie pozwoli". Stawiam na coś przed czarownicą. Nie bez powodu nie możemy jej znaleźć.
– Nie możemy jej znaleźć, bo błądzimy – przypomniał Went.
– Błądzimy też nie bez powodu. Może by tak poprosić jakieś leśne duchy o pomoc?
– Wierzysz w leśne duchy? – spytał Went, zerkając na nią.
– A ty wierzysz w wampiry?
– To co innego – odpowiedział. – Ty jesteś namacalna.
CZYTASZ
Latawce
FantasyCyniczna wampirzyca, która ma gdzieś to, że jest wampirem i zachowuje się bardziej jak człowiek, wyznając filozofię „slow life", a także rudy nerd, który ma życiowo przechlapane już przez samo to, że jest rudy, trenuje gimnastykę i zbyt dużo myśli...