24. Buty z czarnej skóry

197 18 6
                                    

✿Fred Weasley✿

Obudziłem się nie wyspany. W pokoju nadal było ciemno. Nie mogłem spać. Za każdym razem gdy próbowałem teraz zamknąć oczy widziałem puste, martwe oczy Wegi. Zielony kolor jej tęczówek wydawał się szary i brakowało w nich iskierki charakterystycznej dla Wegi.

Minęło kolejne cztery cztery dni. Dostaliśmy list od pana Lupina w którym tłumaczy nam sytuację. Nawet on nic nie wiedział. Każdy dzień dłużył się niemiłosiernie, o nocach. Zasypiałem na maksymalnie trzy godziny.

Myślałem co zrobiła by Wega. Ona zawsze miała jakiś pomysł, widziała by co robić. Najpewniej przeszukała by całą znaną listę zwolenników Voldemorta. Odwiedziła by każdy dom rozbierając go do ostatniej cegiełki. Wiedziałem jednak że nią mamy tyle czasu. I tak minęło już go zbyt dużo. Jedenaście dni. A z każdym kolejnym nadzieja znikała coraz bardziej.

☆Wega Lupin-Black☆

Wpatrywałam się w lustro. Wyglądałam lepiej niż jeszcze parę dni temu. Domyślam się że była to zasługa Narcyzy i skrzatów które faszerowały mnie eliksirami. Niektóre z głębszych ran zaczęły już się goić i wiedziałam że dojdą do kolekcji moich blizn.

Wyszłam z łazienki i skierowałam się w stronę fotela i tacy ze śniadaniem. Szłam już normalnie. Moje całe ciało czuło że wraca do dawnej sprawności. W ciszy zjadłam przygotowane śniadanie po czym jak każdego poprzedniego dnia zaczęła się nuda.

Malfoy Manor bardzo przypominało dom na Grimmauld Place. Ciemne pokoje, gęste powietrze i ściany przesiąknięte czarną magią. Jak gdyby ta schowała się za drogimi tapetami. Choć tutaj czułam że ktoś nieskutecznie próbował się jej pozbyć.

W sypialni nie było żadnej książki czy innej rzeczy która pomogła by mi zabić czas. Oglądanie ogrodu, medytacja, przeglądanie rzeczy w komodzie, lekkie ćwiczenia sprawnościowe, praktykowanie oklumencji. Na tym w sumie moje zajęcia się kończyły.

Nikt oprócz skrzatów mnie tu nie odwiedzał. Miałam więc zbyt dużo czasu na zbędne myślenie. Siedziałam właśnie na podłodze układając nowe płyty w odpowiednich pudełkach mojej pamięci. Dzięki temu mogłam niektóre zamknąć aby nie myśleć o na przykład Freddim albo Georgu. Tak bardzo chciałam ich teraz przytulić.

Drzwi otworzyły się i stanęła w nich Narcyza. Patrzyła na mnie przerażona a w rękach trzymała spore czarne pudełko. Podeszła do mnie przykucneła i złapała mnie delikatnie ręką za twarz.
- Wego - potarła kciukiem mój policzek. Nie widziałam jej od czasu kiedy chciałam zaatakować ją szczotką. - Nie jestem w stanie dłużej wmawiać im że jesteś w słabym stanie.

W jej oczach zamigotało zmartwienie pomieszane z smutkiem aż jej oczu nie przysłoniła dziwna mgła. Zrozumiałam o co jej chodziło.
- Zjesz z nami kolekcje - podała mi czarne pudełko - ubierz się w to.
Wstała i wyszła z pokoju bez słowa. Była tajemnicza z resztą jak każdy z rodziny Black. Nawet ja czułam że ludzie uważają mnie za enigmę nie do odczytania. Teraz czułam że chciałabym wiedzieć o co chodzi Narcyzie.

W pudełku znajdowała się zwykła klasyczna szata czarodzieja, buty z czarnej skóry i kilka kosmetyków. Ubrałam na siebie szatę i założyłam buty. Czułam się jak nie ja. Normalnie nałożyła bym swoje ukochane czarne glany. Na twarz nie nałożyłam nic, a włosy zostawiłam rozpuszczone.

Po dwudziestu minutach czekania w fotelu staną w drzwiach staną Lucjusz. Obdarzyłam go przemiłym pogardliwym spojrzeniem. W końcu to ten chuj mnie tu zamkną. Szepnął pod nosem zaklęcie tak żebym nie usłyszała formułki i wyszedł z sypialni.

Poszłam za nim tym razem bez problemu przechodząc przez drzwi. Przeszło mi przez myśl aby zacząć biec szukając wyjścia jednak zdałam sobie sprawę że nawet nie mam swojej różdżki. Domyśliłam się tez że zajęcie założone było nie tylko na sypialnię ale też na całą posiadłość. Szłam więc za mężczyzną który ewidentnie mnie tu nie chciał. Cuż w czymś się zgadzaliśmy. Ściany ciemnych korytarzy zdobiły portrety które szeptały i rzucały we mnie obelgami. Głowę miałam uniesioną wysoko tak żeby wiedziały że żadne z tych wyzwisk mnie już nie rusza. Kiedy słyszysz je tyle razy da się przywyknąć.

Tak to miejsce bardzo przypominało Grimmauld Place 12. Czarna magia wibrowała w ścianach jak gdyby chciała żeby się w niej zatracić. Co jakiś czas mijaliśmy też jakieś magiczne artefakty albo sprzątające skrzaty. Było ich bardzo dużo, po drodze naliczyłam z siedem. W rodzinnym domu taty był tylko stworek który jakąkolwiek sympatią dążył tylko mnie i portret babci.

Znaleźliśmy się w dużej jadalni z długim stołem. Naliczyłam przy nim dwunastu śmierciożerców, Narcyze i Voldemorta zajmującego miejsce u szczytu stołu. Były jeszcze dwa wolne miejsca. Jedno obok Narcyzy, drugie naprzeciwko Czarnego Pana. Albo jakaś dobra dusza posadziła mnie obok jedynej osoby w tym pokroju której w jakiś sposób ufałam, albo przez cały posiłek będę musiała siedzieć na przeciwko wroga. Chciałam pierwszego, spodziewałam się drugiego.

Tak jak myślałam Lucjusz wskazał mi krzesło u szczytu stołu. Przeklęłam w myślach po czym zajęłam swoje miejsce.
- Mamy dziś specjalnego gościa - Voldemort uśmiechną się do mnie krzywo - Wege Black.
Oczy wszystkich zwróciły się w moją stronę a ja zaciskam pięści aby tylko nie wybuchnąć. Przyglądałam się każdej osobie szukając znajomej twarzy. Za chwilę zaczęłam tego żałować ponieważ zobaczyłam siedzącego obok Voldemorta mojego nauczyciela eliksirów.

Zdradziecka szmata. Jednak zdałam sobie sprawę że miał on dostęp do tych którzy mnie szukali. Spróbowałam wejść do jego umysłu jednak otoczony był on grubym murem którego nie byłam w stanie przejść.

Przez prawie cały czas nikt nie zwracał na mnie uwagi. Jedynie Narcyza co jakiś czas patrzyła w moją stronę. Jedzenie było smaczne. Nie tak dobrze jak te mojego taty ale z jego wypiekami nie mogło się równać nic. Zdałam sobie też sprawę jak bardzo za nim tęsknię, za tatą Syriuszem też.

Obok mojego talerza, masy widelcy, łyżeczek i noży stał kieliszek napełniony czerwonym winem. Nie będę kłamać, ucieszył mnie jego widok.
- Panno Black - założyłam że chodziło o mnie -Ty tego nie pamiętasz ale nie jesteś tu po raz pierwszy.
Nie musiałam oddawać zaskoczonej ponieważ wcześniej nie zwróciłam uwagi że siedziałam przy tym samym stole z moich przywróconych wspomnień.
- Przyniósł cię tu twój wujaszek - zabolało - był słaby ale ty taka nie jesteś, Black.
- Ile razy mam powtarzać że nazywam się Lupin-Black?

Wszyscy wydawali się zdziwieni że odnoszę się do Voldemorta z takim brakiem szacunku.
- Och na twoim miejscu nie szczycił bym się swoim brudnym pochodzeniem.
- W takim razie dobrze że nie jesteś na moim miejscu.
- Twój ojciec zhańbił dobre imię waszego rodu łącząc się z kimś kto nie jest czystej krwi. Ty za to jesteś wybrykiem natury. Nie narodzoną z kobiety...
- Cieszę się że nawet to nas nie łączy. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.

Wszyscy goście patrzyli na nas przerażeni. Nawet Snape wydawał się lekko zaniepokojony.
- Nie boje się ciebie - syknełam patrząc prosto w oczy Czarnemu Panu.
- Crucjo.
Po chwili poczułam jak przez moje ciało przechodzą tysiące ostrzy. Spodziewałam się tego więc pomimo bólu siedziałam wyprostowana na krześle. Wbijałam się spojrzeniem w jego duszę. O ile ten gad jakąś miał.

Ból stał się większy. Syknełam, opierając się dłońmi o stół nadal patrząc mu w oczy. Narcyza wyglądała jak gdyby miała zraz rzucić się na Voldemorta. Widziałam w jego oczach przerażenie spowodowane moją determinacją. Wszyscy patrzyli jak osiemnastoletnia dziewczyna walczy na spojrzenia znoszący torturę.

Machnął mocnej różdżką a nieistniejące ostrza atakowały moje narządy jeszcze mocniej. Z moich ust wydobył się przerażający krzyk, po nim drugi.
- Może to nauczy cię szacunku!
Klątwa była teraz już tak mocna że spadłam z krzesła z głośnym krzykiem. Próbowałam nie dawać mu tej satysfakcji ale nie potrafiłam powstrzymać krzyku.

Czułam się tak samo jak osiem lat temu na podłodze domu na Grimmauld Place. Ból był identyczny z tą różnicą że teraz znałam już ten stan. Wszytko tak boli że już praktycznie nic nie czuć. Nie da się myśleć.

Kiedy klątwa ustała miałam zamglony umysł. Z moich oczu nadal leciały pojedyncze łzy, które po chwili szybko wytarłam. Usiadłam przy stole. Nikt nie obdarzył mnie już ani jednym spojrzeniem. Wyglądali jak by woleli patrzeć na mordercę niż na zwykłą osiemnastoletnią czarownice. Bali się mojej determinacji tak samo jak Voldemort. Zdali sobie sprawę że nie są straszni, tylko ich czyny. Dlatego nie bałam się Voldemorta.
Wiedzieli że są osoby które będą walczyć ale nie myśleli że jesteśmy aż tak zdeterminowani.
Może i nie miałam różdżki ale ten pojedynek wygrałam.

✧*。
1326 s.
Wszystkiego najlepszego z okazji dnia kobiet ślicznotki <33
Buziaczki♡
✧*。

Nasza Gwiazdka [wolfstar doughter] [fred weasley]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz