Na początku ziemia była ciemna. Krainy zostały pochłonięte przez niekończące się noce, a potwory wędrowały swobodnie, by zabijać i niszczyć każdą iskrę życia. Nie było nadziei, nie było miłości, tylko śmierć i zniszczenie.
I z całej tej śmierci i całego tego zniszczenia dwaj bogowie zostali ożywieni przez swoich twórców. Pierwszy nie był ani człowiekiem, ani potworem, a jedynie istotą pragnącą zniszczenia i krwi, ale także poszukującą równowagi i równości. Szukał świata bez władców. Szukał świata, w którym potwory i formy życia, które były tłumione przez tysiąclecia, mogłyby współistnieć. Byłyby może nie w harmonii, ale na równej pozycji z innym, aby walka mogła być uczciwa.
I tak narodził się pierwszy na świecie anarchista, Bóg Krwi. A z jego cieni wyrosła z niego siostra, bliźniaczka. Jej włosy były ciemne jak odwieczna noc, a oczy czerwone od krwi, którą jej brat przelał u jej stóp. Miała na imię Śmierć. Bogini Śmierci.
Podczas gdy jej brat budził ludzi z jaskiń i pospiesznie budował szałasy, ona szybko zabrała się do pracy wieczorem na polu. Dzień po dniu, gdy wyżsi bogowie pracowali nad powołaniem słońca, zabijała każdego potwora i bestię, która odważyła się do niej zbliżyć. Jednak nawet biorąc pod uwagę jej ogromną moc, sama nie wystarczyła, aby wyciąć miliony tłumów bez swojego brata, który w tym czasie toczył już swoją pierwszą wojnę.
Poprosiła więc wysokich bogów:
- Proszę, przyślijcie mi pomocnika, anioła, który stanie u mego boku i będzie ze mną walczył.Bogowie zobowiązali się.
Śmierć patrzyła, jak z wdziękiem spłynął z nieba, przelatując nad jej głową i wykonując koziołki i obroty nowo utworzonymi skrzydłami. Kruczowłosa bogini z delikatnym uśmiechem patrzyła, jak jej anioł stara się zaimponować jej swoim nowo narodzonym zapałem. W końcu wyciągnęła ręce i cierpliwie czekała, aż mężczyzna wyląduje. Śmierć poświęciła czas, aby dokładnie zauważyć, jaki rodzaj skrzydeł stworzyli dla niego ich twórcy. Skrzydła wrony. Ciemne jak noc, która tak długo spowijała planetę i odpowiednia do współpracy z kimś takim jak ona ze względu na piętno gatunku.
Pomijając reputację, Śmierć uważała, że jej anioł jest piękny. Jego włosy lśniły złotą aureolą blondu, a oczy były tak niebieskie jak nowo oświetlone niebo. Choć wyglądało na to, że anioł uważał ją za o wiele piękniejszą. Mężczyzna z zarumienionymi policzkami uchylił w jej stronę pasiasty kapelusz i przemówił z pasją:
- Moja Bogini, jestem zaszczycony, że mogę być u Twojego boku. Moje życie jest Twoje.- Czy nadali ci imię, mój aniele? - zapytała Śmierć, delikatnie umieszczając czubek paznokcia pod jego brodą, aby unieść głowę do góry. Jego niebieskie oczy spojrzały w jej oczy i po raz pierwszy w swoim krótkim życiu nie dostrzegła strachu w oczach mężczyzny. Tego mężczyzny. Jej anioła.
- Philza, moja bogini.
- Cóż, muszę przyznać, Philzo. To o wiele lepsze imię niż to, które mi nadano. - Śmierć zachichotała, delikatnie unosząc kapelusz. Philza śmiał się razem z nią, nieco nerwowo, pod wrażeniem, że jej śmiech był tak samo wspaniały jak cała jej reszta. Poprawił kapelusz i stanął tak wysoko, jak tylko mógł, mieszcząc się w jej dłoni.
- Moja bogini, zasługujesz na imię pasujące do twojego cudu. Dlaczego tego nie zmienisz? - zapytał Philza. Śmierć zatrzymała się na tym. Nigdy w życiu nie pomyślała o takiej możliwości, a jednak był ten mężczyzna. Philza. Niecałe dziesięć minut temu już pokazywał swoje pomysły, o których nigdy nie śmiała marzyć.
- Ze wstydem muszę przyznać, że nigdy o tym nie myślałam. Obawiam się, że nie wiedziałabym, co wybrać. Masz jakieś sugestie?
Philza zrobił się czerwony jak burak, a Śmierć musiała powstrzymać się od śmiechu, widząc jego dość uroczą minę. Szybko się opanował i wyjąkał:
- C-chcesz, żebym...? Ja?!
CZYTASZ
The Golden Phoenix //PL
FanfictionW jego snach zawsze był jakiś głos. Miękki, melodyjny głos, który śpiewał kołysankę ich matki. Bardziej monotonny, ale równie kochający głos, który obiecał, że pewnego dnia nauczy go walczyć, oczywiście gdy będzie już wystarczająco duży. Kochający g...