Epilog

17 3 1
                                    

Gdzie była czwarta rzecz?

3 lata później...

Narracja trzecioosobowa, perspektywa Stephanie

– Otwórz oczy.

Stephanie otworzyła oczy na szept Cartera, który nakazał jej zdjęcie czarnej maski do spania. Maska ta była pamiątką z dnia, kiedy zabrał ją na niespodziewany koncert Lany Del Rey. Widok, który się przed nią rozciągał, zaparł jej dech w piersiach.

Stephanie nie mogła uwierzyć w to, jakie to miejsce było piękne.

Miejsce, do którego ją zabrał, było niczym wyjęte z bajki. Stali na chodniku otoczonym soczystą trawą, a zaledwie dziesięć metrów dalej stała altanka ogrodowa. Altanka miała kopułę z ośmiokątnymi ornamentami i ceglaną podstawę. Była delikatnie oświetlona, co nadawało jej magicznego uroku. 

W środku altanki znajdowała się ławka, okrążająca całą przestrzeń oraz biały stoliczek. Na nim spoczywały dwa talerze z idealnie upieczonym stekiem, sałatka, kieliszki pełne czerwonego, wytrawnego grzańca oraz zapalone świece.

Choć Stephanie nie miała w zwyczaju picia alkoholu, tego wieczoru postanowiła zrobić wyjątek. Urok tego miejsca i wyjątkowa okazja skłoniły ją do porzucenia zwyczajów na jedną noc. Przytuliła Cartera mocno, wdzięczna za ten piękny gest, a on odwzajemnił uścisk z równą czułością.

Podchodząc do altanki, zasiedli na ławce i rozpoczęli spożywanie pysznej kolacji, nie przestając rozmawiać. Tematem było nie tylko otaczające ich piękno, ale także ich wspólne życie.

– Dziękuję Ci Carter za tę niespodziankę – powiedziała Stephanie, delikatnie całując Cartera w policzek. – Jest naprawdę cudowna i świetnie się bawiłam.

– To jeszcze nie koniec niespodzianek. Chcesz poznać kolejną? – zapytał z uśmiechem, choć widocznie zestresowany. Stephanie skinęła głową, a Carter wstał, nabierając pewności siebie. – Moja Stephanie, kocham cię bardzo i chciałbym, abyś wiedziała o tym aż do śmierci. Twój urok i ty sama sprawiłaś, że kocham cię całym sercem i przede wszystkim, całą sobą. Stałaś się gwiazdą, która świeci tylko dla mnie, i tak jest od siedmiu lat, odkąd nasza znajomość się pogłębiła. Choć nasza relacja nie zawsze jest łatwa i zdarzają się kłótnie, pamiętaj, że zawsze będę cię kochał. Wspólnie pokonamy wszystkie trudności, bo jesteśmy silni. Stąd moje pytanie. – Carter uklęknął przed Stephanie, nie zwracając uwagi na to, że jego czarne garniturowe spodnie mogły się ubrudzić na trawie. – Wyjdziesz za mnie, Steph? Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną, a ja twoim mężem?

Wyciągnął czerwone pudełeczko w kształcie serca. Gdy je otworzył, Stephanie zobaczyła prześliczny pierścionek zaręczynowy z małym brylantem o srebrzystej barwie.

Zaskoczenie i radość zalały Stephanie. Kochała Cartera ponad wszystko. Był dla niej odpowiedzią na wszystkie pytania. Wszystkim, czego pragnęła na całe życie.

Czym jest miłość? Czym jest dom? Oraz czym jest szczęście?

Uświadomiła sobie, że jeszcze nie odpowiedziała na jego pytanie. Scenariusze ich ślubu przewijały się w jej głowie, a odpowiedź była jasna.

Tak.

– TAK! TAK! TAK! TAK! I JESZCZE RAZ TAK! – wykrzyknęła Stephanie, skacząc z radości. Carter wstał, a ona rzuciła się mu na szyję, mocno go przytulając. Był jej bezpieczną przystanią.

Gdyby ktoś kilka lat wcześniej powiedział jej, że spędzi życie z tym mężczyzną, przeżywając wiele cudownych chwil, prawdopodobnie by nie uwierzyła. Ale teraz wiedziała, że to wszystko było prawdą.

Zeszła z Cartera i pocałowała go w usta. Ich gorący pocałunek na zawsze przypieczętował ten wyjątkowy moment, a Carter pomógł jej założyć pierścionek zaręczynowy na serdeczny palec prawej ręki.

I wraz z tym momentem rozpoczęła się niezapomniana przygoda życia, w której Carter miał uczestniczyć u jej boku na zawsze.

A w poszarpanych duszach tej dwójki zaczął wyrastać klosz pięknych kwiatów, który ich połączył już na zawsze.

Rok temu Stephanie popełniła błąd. Wierzyła, że szczęście pachnie wanilią, ale szybko przekonała się, że wanilia potrafi być manipulacyjna i toksyczna. Zaczęła nawet pachnieć jak Denis, który miał w sobie coś podobnego. Teraz Stephanie wiedziała, że szczęście ma zapach wiśni. Wiśnia była słodka, kochana i wyrozumiała, tak jak Carter.

Stephanie mogła porównać Cartera do piosenki Lany Del Rey „Margaret". Był piękny w sposób, który przypominał jej tę melodię. Jego czekoladowe włosy przywoływały wspomnienia z czasów, gdy była czternastolatką, jak każdy, kto przeszedł ten etap. Jego dusza kojarzyła się Stephanie z hymnem, który zawsze uważała za niezwykle piękny i cudowny. Carter Jones był dla niej cudem i najlepszą rzeczą, jaka ją spotkała. Z perspektywy jej serca, które postanowiło zakochać się w nim na zabój, była to jedyna słuszna decyzja.

Carter nauczył Stephanie czterech rzeczy.

Pierwszą z nich było to, że zawsze należy uwierzyć w to, iż jeszcze wszystko może być dobrze. Nie powinno się w to zwątpić na ani jeden moment.

Drugą z nich było to, że Stephanie błyszczy w jego oczach niczym gwiazda. Każdy powinien odnaleźć taką osobę, w oczach których będzie wyłącznie świecił.

Natomiast trzecią i zarazem ostatnią z nich było to, że zawsze zostaniemy wysłuchani, jeżeli odnajdziemy osobę, która będzie w stanie tego dokonać.

A zatem, gdzie była czwarta rzecz?

KONIEC TRYLOGII ,,FINE"

Finally Fine Heard | Tom 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz