Rozdział 15

10 3 9
                                    

STEPHANIE

Poprzedniego wieczoru nie otrzymałam odpowiedzi od Cartera na nurtujące mnie pytanie dotyczące przezwiska. Zastanawiała mnie odpowiedź na moje pytanie.

Czy rzeczywista odpowiedź aż tak była zła?

Czy w jego życiu zaistniał ktoś nowy?

Dlatego szukałam znaczenia gwiazd, lecz mogłam odetchnąć z ulgą, ponieważ kiedy wpisałam w wyszukiwarkę to sformułowanie, nie znalazłam niczego nieprzyjemnego. Wręcz przeciwnie. Odnalazłam same pozytywne znaczenia gwiazd.

Zrozumiałam, że faktycznie byłam dla Cartera kimś ważnym. I to szczerze. W żaden sposób nie fałszywie. Cieszyłam się z tego powodu. Kochałam go, wiedziałam to i byłam tego pewna jak tego, iż 2+2 to 4.

Tego poranka miałam wybrać się na chemioterapię, która należała do ostatniej. Zaczęły mi już rosnąć włosy na głowie. Było je nawet widać, ale nadal były bardzo krótkie i było ich bardzo mało, co mnie nie dziwiło. Dziwił mnie w ogóle fakt, że mi rosły. Ale z tego, co się dowiedziałam od lekarza, onkologa pana Aidena włosy mogą rosnąć pod koniec leczenia chemioterapii, ponieważ każdy organizm reaguję inaczej. Mi zaczęły rosnąć kilka miesięcy po rozpoczęciu procesu leczenia, ale potem przez większość czasu ustały w miejscu. Byłam wyjątkiem. W y j ą t k o w y m wyjątkiem.

Wstałam z łóżka i złapałam się za głowę, dostrzegając bałagan w pokoju, jaki pozostawiłam po sobie. Prędko go posprzątałam. Zajęło mi to około dziesięciu minut.

Postrzelałam kośćmi i pokierowałam się do pięknej łazienki. Umyłam w niej twarz z pełną precyzją i dokładnością. Schowałam wszystkie produkty do półki, po czym przetarłam twarz ręczniczkiem. Wyszłam z pomieszczenia, po czym przeszłam do garderoby. Zastanawiałam się, co mogę ubrać. Po chwili zastanawiania się nad ubiorem, postanowiłam ubrać czarny top na krótki rękaw oraz czarne spodenki dżinsowe do kolan, w których uwielbiałam chodzić. Po ubraniu ubrań na swoje wychudzone ciało, wyszłam z garderoby. Spakowałam kilka rzeczy do torby szmacianej.

Książka, telefon, ładowarka do telefonu, jedzenie, jedzenie, drugą książkę, poduszkę do spania i jedzenie. Dużo jedzenia – to były te rzeczy, które zamierzałam zabrać ze sobą.

Miałam mnóstwo jedzenia, bo mama Virginia zrobiła mi wiele galaretek o moim ulubionym smaku, czyli truskawkowym, zakupiła w pobliskim sklepie spożywczym bardzo dużo musów i koktajli, a na dodatek stała przez połowę tamtej nocy nad garnkami po to, aby przyrządzić mi dwa kiśle – jeden o smaku wiśniowym, a drugi o smaku truskawkowym.

Niespodziewanie, do mojego pokoju wszedł zdyszany brat Ethan.

– Chodź, jedziemy! – zawołał mój brat.

– Możesz pukać do mojego pokoju – poprosiłam tonem rozkazującym, czyli to był rozkaz, a nie prośba.

Nieważne.

– Grzeczniej się zwracaj do starszych – rzekł. – Zasługujemy na szacunek, Steph. Jestem starszy od ciebie o 2 lata i nie życzę sobie, abyś się tak do mnie zwracała.

– Po pierwsze: Mógłbyś rozważyć pukanie do moich drewnianych drzwi o barwie drewna, które pachną równie tak samo, jak jego materiał wykonania, proszę panie wacpanie? – zażartowałam z niego.

– Chyba mówi się waćpanie, czyż nie? – zapytał.

– A skąd ty się taki mądry zrobiłeś? – prychnęłam szyderczo.

– Nie zesraj się.

– Spoko, dzięki. A po drugie: chyba się pomyliłeś. Powinno być jestem głupszy o 2 lata, a moje IQ jest równe butowi – przedrzeźniałam go, starając się dobrze udawać jego ton głosu. Po chwili parsknęłam śmiechem. Chłopak pokazał mi środkowego palca, a ja szczerze drwiąc z niego i nadal się śmiejąc, odwzajemniłam gest. Kochany. – Już schodzę, kochany braciszku.

Finally Fine Heard | Tom 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz