35

8.2K 302 26
                                    

Juliette.

Dni powoli mijały. Pogodziłam się z Charlotte. Psy zaczęły na nowo przekonywać się do Setha, co było dość.. Zabawne? Biorąc pod uwagę, że to przecież były jego psy, więc to za nim powinny być choćby nie wiem co. Ale to mnie nie odstępowały na krok. Całe dnie spędzaliśmy razem, albo na plaży, albo razem biegaliśmy. Było tak jak przed tym paskudnym wieczorem.

A dzisiejszego dnia bałam się jak cholera. Dziś Seth miał czterdzieste urodziny. Od Luciena dowiedziałam się, że faktycznie odpuścił sobie imprezę i to jak zwykle reaguje na ten dzień. Nie lubi go od tamtego wypadku i też nie ma co się dziwić.. Ale myślałam… Myślałam, że tym razem będzie inaczej, że spędzi ten dzień ze mną.. Nie miałam pojęcia jaki zrobić mu prezent bo z rzeczy materialnych miał dosłownie wszystko, więc stwierdziłam, że zrobię mu tort urodzinowy. Chociaż tyle. Gdy ten poprzedniego dnia biegał z psami, ja pojechałam na szybkie zakupy i zrobiłam biszkopty. Dziś wystarczyło przełożyć kremami i ustroić. Gdy się obudziłam, jego nie było w łóżku. Miejsce obok było puste i zimne. Nie słyszałam by był w łazience czy w garderobie. Wiedziałam też, że nie ma go na parterze bo drzwi sypialni były otwarte, a psy w sypialni. Zmarszczyłam brwi.

- Nie panikuj, nie panikuj.. Przecież nic się nie stanie, tak?

Próbowałam się uspokoić bo już w głowie miałam najczarniejsze scenariusze. Poszłam do łazienki by wziąć poranną toaletę, a zaraz do garderoby by doprowadzić się do porządku. Ruszyłam schodami w dół. Spojrzałam w stronę drzwi tarasowych, ale one były zamknięte. Chwyciłam telefon który zostawiłam na komodzie i wybrałam numer Setha. Nie odebrał… Zadzwoniłam kolejne trzy razy, cisza. Wysłałam mu wiadomość:

Ja: Gdzie jesteś?

Seth: Mam trochę rzeczy do zrobienia, a ty tort do skończenia. Czułem zapach biszkoptu już wczoraj.. Nie chcę sobie zepsuć niespodzianki.

Jęknęłam żałośnie. Trzeba było zrobić ten biszkopt u Charlotte.

Ja: 🤡 Chociaż udaj zaskoczonego.

Seth: Taki mam zamiar.

Westchnęłam i ruszyłam do kuchni. Odłożyłam telefon na blat i zrobiłam kanapki bo bez konkretnego śniadania ostatnio nie potrafiłam funkcjonować. Zjem, wypije kawę i zrobię ten tort, nawet jeśli miałabym przesiedzieć przy nim pół dnia. Skoro już wie o moich zamiarach, nie ma opcji by go wywalić po kryjomu i jakiś zamówić gdy mi nie wyjdzie. Wgryzłam się w pieczywo i spojrzałam na psy które przeniosły się do salonu i mi się przyglądały.

- Będzie dobrze, tak? Tort wyjdzie, Seth wróci.. Nic złego się nie wydarzy, tak?

Dobermany zaszczekały w odpowiedzi, ale nie do końca wiedziałam co to w tym przypadku znaczy. Po zjedzeniu kanapek wyciągnęłam zrobione biszkopty i włączyłam na telefonie przepisy kremów które miałam zrobić. Wzięłam głęboki oddech. Raz się żyje. Może to pierwszy tort w moim życiu, ale aż tak źle nie będzie.

***

Stałam już dobre piętnaście minut i patrzyłam na swoje “dzieło”. Nie było źle, było fatalnie. Daje słowo, nigdy nie widziałam tak brzydkiego torta. Próbowałam być jak ci profesjonaliści by wyszedł w miarę prosty i krem był równo, ale ewidentnie coś nie wyszło. Dodatkowo, kremu na wierzch tortu było za mało przez co były prześwity biszkoptu i kremów w środku. Ale postanowiłam, że może jeśli ozdobie go owocami, nie będzie najgorzej.. A teraz? Teraz wyglądało to prawie jak sałatka owocowa ze świeczkami u góry. Poddaje się, nic więcej nie ruszam bo jeszcze pogorszę sytuację. Plusy były takie, że w smaku był dobry - powinien być bo gdy próbowałam kremy były naprawdę pyszne. Tort włożyłam do lodówki, a ja poszłam wziąć prysznic bo zapewne skoro Setha jeszcze nie ma, to będzie lada chwila, a ja byłam umazana dosłownie wszędzie.

Fly ButterflyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz