Rozdział 7

159 12 3
                                    

- O, Nicole, jak dobrze że jesteś, zaraz wszystkich poznasz , nałóż to - powiedziała dziewczyna dając mi kominiarkę w ogromnym pośpiechu. Blondynka wyglądała na bardzo spiętą, co mnie niepokoiło.

Panował półmrok i nie widziałam dokładnie twarzy wszystkich ludzi, ale z tego co naliczyłam to było ich sześcioro, w tym Amber. Każdy był ubrany na czarno. Co to kurwa, jakaś sekta!? Miałam się zapytać dziewczyny o co chodzi, aby uniknąć nieporozumień, jednak ona odezwała się pierwsza.

- Mogłabyś wziąć ten karton? Tylko uważaj. I pamiętaj o kominiarce - powiedziała blondynka zwracając się do mnie i podała mi pudełko. Nawet nie wiem co jest w środku, na szczęście nie było jakieś ciężkie, ale i tak byłam ciekawa jego zawartości. Interesuje mnie również to, dlaczego jedynie ja muszę zasłonić twarz, a inni nie?

Nałożyłam kominiarkę zasłaniając usta i nos, ale tak ciężko mi się oddychało, że po kilku sekundach ją zsunęłam. Nie widziałam sensu jej nakładać, skoro nikt inny jej nie nosił. Wyczuwałam dziwną rozbieżność, ponieważ kartony były trzy, a osób już siedem.  Naprawdę, z każdą sekundą mam coraz więcej dziwnych pytań, na które prędko nie znajdę odpowiedzi. Po co ja im w ogóle jestem potrzebna skoro mają wystarczającą ilość ludzi do pracy?

- Dobra, idziemy - powiedziała jakaś dziewczyna, za którą wszyscy zaczęliśmy iść. Ci ludzie bardzo dziwnie się zachowywali. Podeszłam bliżej Amber, aby zadać jej kilka pytań.

- O co chodzi - zapytałam ją - co jest w kartonach?

- Nie czas na zbędne pytania - odpowiedziała gorączkowo się rozglądając, tylko za czym?

Po dziesięciu minutach drogi mieliśmy skręcić w jakaś alejkę pomiędzy budynkami. Znam to miasto i to była ta bardziej cichociemna część, więc zaczęłam się mocno niepokoić. To nie jest normalne. Chce się stąd ewakuować, jednak to niekulturalne. Zanim weszliśmy w najbliższą alejkę słyszałam szepty od ludzi typu ,,pewnie tu są", ,,uważajcie". Kim są osoby, o których mowa? Stanowią dla nas jakieś zagrożenie skoro mówią w ten sposób? Cholera, na co ja się piszę?

- Chyba jest bezpiecznie - szepnęła dziewczyna, która nas prowadziła - ale radzę uważać.

Nie powiem, ale się zesrałam. A jeszcze bardziej jak coś stuknęło i Amber szepnęła ciche ,, są tu " w naszą stronę. Nie zorientowałam się nawet kiedy pojawiła się grupa osób w ciemnych barwach. Od razu było zauważalne to, że nie mieli przyjacielskich relacji z moimi towarzyszami. A jeśli o nich chodzi, również wprawili mnie w zdziwienie. Kilkoro z nich wyciągnęło pistolety.  Wiedziałam, że coś jest nie tak, dlaczego nie zareagowałam wcześniej? Najgorsza była moja niewiedza, ponieważ nie miałam pojęcia co mam zrobić. Stałam z tym kartonem na środku jak debil, bo osoby, które niosły pozostałe dwa pudełka, zostawiły je przed zakrętem. No genialnie! Dlaczego Amber tak bardzo mnie naraża? Nie pisnęła ani słowa o tym jak mają wyglądać te działania. 

- My chcemy tylko zawartość tego pudła, któro do nas należy. - powiedział szorstkim, donośnym głosem mężczyzna stojący kilkanaście metrów przed nami trzymając pistolet, który był skierowany... idealnie w moją stronę. Poczułam, jak moje serce zaczęło szybko bić, aż słyszałam szum w głowie, moje mokre ręce ze stresu się trzęsły i było mi bardzo gorąco. To co adrenalina robi z człowiekiem jest niesamowite.

- Chyba o czymś zapomniałeś, przecież jesteśmy już rozliczeni - syknęła z oburzeniem brązowowłosa kobieta, która nas tu prowadziła.

- Otóż cię zaskocze, ale nie! - stwierdził ironicznie odbezpieczając pistolet bez przerwy celując właśnie we mnie, a potem trzymał wskazującego palca na spuście.

W każdej chwili mógł we mnie strzelić. I to też zrobił. Rozległ się głośny huk, a ja osłoniłam się kartonem, mocno zacisnęłam zęby oraz zamknęłam oczy, byłam w strasznym szoku i poważnie się bałam o moje życie. Ciężko było zachować zdrowy rozsądek, kiedy zaraz mogę się spotkać ze śmiercią. Która na szczęście nie nadeszła. Ten ślepy debil strzelił w karton, z którego wysypała się zawartość. Było tam dużo prochów w małych woreczkach, kurwa... narkotyki? Gdzieś jeszcze widziałam niewielki pistolet, który zwinnym ruchem wzięłam do ręki i schowałam gorączkowo za plecami. Nigdy nie przypuszczałam, że będę w takiej sytuacji. Ale czy mam jakieś wyjście?

- Żyjesz? - szepnęła Amber patrząc przed siebie, a potem dodała jeszcze ciszej kierując wzrok w moją stronę - jak coś to jest już załadowany, tylko go odbezpiecz.

Czy ona mi sugeruje, żebym strzeliła w człowieka? Przecież ja go nawet nie znam, nie wiem w jakiej sytuacji ci ludzie się znajdują, czemu to się dzieje, kto co komu zrobił, o co poszło! Mnie w ogóle nie powinno tutaj być! Wszystko co robię jest na ślepo, nie wiem nic. Popatrzyłam przerażona na Amber, a potem na mężczyznę przede mną, który znowu zaczął we mnie celować.

- Dziewczyno, oddaj to, dobrze ci radzę - powiedział do mnie. Byłam w cholernym szoku, ale musiałam coś zrobić, aby przeżyć.

- Nie - wycedziła do mnie cicho przez zęby kobieta z brązowymi włosami- strzelaj w niego albo on strzeli w ciebie.

Cholera. Co ja mam zrobić? Wydaje mi się, że niezależnie od mojego wyboru i tak postąpię źle. 

- Odsuń się od niej Claro - powiedział ozięble celujący we mnie mężczyzna - decyduj młoda.

Nic mu nie odpowiedziałam. Cicho odbezpieczyłam pistolet. Przynajmniej miało być cicho, jestem pewna, że to usłyszał. Kurwa tak mi się trzęsły i pociły ręce, że urządzenie z łatwością mogło mi się z nich wyślizgnąć. Nawet nie wiem jak się strzela, ale jak na ten moment potrafiłam zrobić wszystko, aby przeżyć.

- Jak chcesz - powiedział po kilku sekundach, po czym ponownie usłyszałam ten głośny huk.

To oznaczało, że we mnie strzelił. Bez zastanowienia, automatycznie oddałam strzał w jego stronę. Urządzenie potrząsnęło moim ciałem, znowu usłyszałam ten głośny dźwięk i świst obok ucha, zaczęło szumić mi w głowie i czułam jak szybko pulsuje krew w całym moim ciele. Toż zaraz serce mi wypadnie przez dupe! Tak bardzo się bałam, że chciałam płakać, ale nie mogłam, coś mnie blokowało. Mój oddech był tak szybki jakbym co dopiero przebiegła maraton albo jakiś test wytrzymałościowy, a przez ten cały czas stałam w miejscu. No własnie, dalej stałam! Otworzyłam oczy. Jakim cudem żyłam? Popatrzyłam na mężczyznę. Pierdolony leżał na ziemi z kulą w czole. Dookoła niego było trochę krwi. Nie udawało mu się tłumić wstrętnych jęków spowodowanych przez ból. Kilka osób do niego podeszło i próbowałomu  jakoś pomóc. Co ja zrobiłam do chuja!? Czy ja zabiłam człowieka!? Jeszcze był przytomny, jednak ma marne szanse, że przeżyje.

Ostatkiem sił podniósł drżącą dłoń z pistoletem, znowu celował w moją stronę, nie miałam już psychicznie sił, aby jeszcze raz w niego strzelić. Zrobiła to Amber. Znowu huk. Jezu... On już się nie podniósł. Stałam jak słup soli, kiedy padały strzały ze strony przeciwnika. Amber zaczęła mnie pchać w drugą stronę i osłaniała nas kartonem. Straciłam wszytskie zmysły i zaczęłam biec na ślepo. Przez jakieś dwie minuty wszyscy biegliśmy przed siebie. Każdy strzelał gdzie popadnie z nadzieją, że to coś da.

- Nicole, ty idiotko! - syknęła Amber patrząc na mnie z niedowierzaniem kiedy się już zatrzymaliśmy  - czemu nie nałożyłaś kominiarki?

Cholera.

Napraw to co zniszczyłaśOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz