Pov. Oscar
Obudziłem się, gdy na podwórku było jasno. Podniosłem się z westchnieniem z łóżka. Niby była sobota i nie było dzisiaj szkoły ale jednak i tak uznałem że nie będę się wylegiwał bo muszę ogarnąć cały dom.
Pierwsze posprzątałem kuchnie. Nie było tam jakiegoś dużego syfu, więc nie zajęło mi to jakoś dużo czasu. Następnie zająłem się sprzątaniem przedpokoju.
Rozległo się pukanie do drzwi.
Zdziwiłem się. Kto to mógł być?
Rodzice są u cioci i mają wrócić dopiero w środę, a Justina jest u Victori więc wróci dopiero wieczorem.
Zbliżyłem się do drzwi i przekręciłem klucz w zamku.
Otworzyłem powoli drzwi.
Po drugiej stronie stał mój chłopak, Shane. Strasznie się zarumieniłem na jego widok, bo byłem ubrany w stare uwalone dresy i koszulkę po ojcu, która była o trzy rozmiary za duży.
-Hej, maluchu-przywitał się
-Cześć Shane- uśmiechnąłem się zawstydzony- Może chcesz wejść?- zaproponowałem
-Nie mogę Oscar- powiedział- Jadę do babci do Tajlandii na dwa tygodnie i chciałem się z tobą pożegnać- dodał i zbliżył się do mnie. Ułożył ręce na moich biodrach i delikatnie mnie do siebie przysunął- Ale teraz jak tak o tym myślę, to chciałbym się ciebie zapytać. Chcesz lecieć ze mną?-zapytał i przeniósł jedną ze swoich dłoni na mój policzek.
-Chcesz żebym poleciał z tobą do Tajlandii?- zapytałem z niedowierzaniem.
-Tak, przecież przed chwilą to powiedziałem- zaśmiał się cicho i musnął moje usta swoimi- Nie chcesz ze mną lecieć?- zapytał niby obrażonym głosem.
-Chce lecieć, ale moich rodziców nie ma, a musze się ich zapytać czy mogę z tobą gdziekolwiek lecieć- powiedziałem
On znowu się zaśmiał.
-Zapomniałem jakiego grzecznego mam chłopaka- szepnął zniżając rękę z mojego biodra, na pośladek. Nachylił się nade mną i złączył nasze usta w czułym pocałunku.
Po paru chwilach oderwaliśmy się od siebie.
-Dawaj kotku, nie daj się prosić- prosił mnie- Wyobraź sobie, ty, ja, ciepła plaża i morze, dwa tygodnie-szeptał uwodzicielsko do mojego ucha, delikatnie przygryzając jego płatek.
Miałem wewnętrzny dylemat. Zgodzić się czy nie.
-Dobrze... polecę z tobą do Tajlandii-uznałem w końcu.
Uśmiechnął się do mnie promiennie.
-Leć się spakować, bo Tony siedzi w samochodzie i zaraz się tam zesra- powiedział
Posłuchałem go i szybko pobiegłem do swojego pokoju. Wyjąłem z szafy moją czarną walizkę i zacząłem pakować do niej ubrania. Po 15 minutach byłem już gotowy. Postanowiłem się jednak jeszcze przebrać. Wybrałem czarne jeansy i fioletową bluzę. Chwyciłem moją walizkę i ruszyłem w stronę drzwi wejściowych w których wciąż stał Shane, który gdy tylko mnie zobaczył szybko do mnie podszedł i zabrał mi walizkę.
-Wiesz że nie musisz mi pomagać we wszystkim- powiedziałem gdy szliśmy w kierunku samochodu.
-Wiem skarbie, ale jesteś moim chłopakiem i będę ci pomagał we wszystkim w czym mogę- oznajmił i włożył moją walizkę do bagażnika samochodu.
Westchnąłem.
On na prawdę uważa że nic nie potrafię robić sam? To że mam 165 centymetrów wzrostu i waże 49 kilogramy, nie oznacza że nie jestem w stanie sobie poradzić.
Wsiedliśmy do samochodu. Shane zapiął mi pasy.
Usłyszałem śmiech Tone'go.
-Naprawdę zapinasz pasy swojemu chłopakowi?- zapytał z rozbawieniem z głosie.
Zarumieniłem się. Nawet on widzi że Shane traktuje mnie jak dziecko. To jest męczące. Chodzimy ze sobą dwa tygodnie a on ciągle za mnie coś robi. Gdy widzi mnie na korytarzu w szkole, podchodzi i nosi mi plecak. Odwozi mnie do domu, płaci za mnie w sklepiku, odwiesza mi kurtkę na wieszak w szatni. On nie potrafi zrozumieć że ja nie jestem małym dzieckiem.
-A nie widać?- zapytał Shane
-Widać, widać- stwierdził Tony- Ej może skoro jesteś taki doświadczony w opiece nad dziećmi, to pomożesz mi z moim synem- dodał
Mój chłopak prychnął pod nosem.
-Skąd wiesz że to będzie syn- zapytał Shane z drwiną
-Jestem Tony Monet, więc to oczywiste że moje pierworodne dziecko musi być chłopcem-stwierdził z przekonaniem w głosie wytatuowany bliźniak.
-Shane możesz się ode mnie odsunąć - poprosiłem, bo chłopak był bardzo blisko mnie i dosłownie wbijał mi kolano w udo.
-Ou, oczywiście- odpowiedział i przesunął się na siedzenie obok.
9 minut później
Wysiedliśmy z samochodu na prywatnym lotnisku Monetów. Skąd wiem że to prywatne lotnisko rodziny mojego chłopaka? Otóż z tond że mój chłopak ciągle nawija mi o wszystkim co widzi. A myślałem że to ja dużo gadam.
Shane złapał mnie za rękę i zaprowadził blisko samolotu, koło którego stała reszta rodzeństwa Monet. Nie wyglądali na zdziwionych moją obecnością. Hailie nawet mi pomachała. Moją uwagę zwrócił starszy brat Shena, Will. Siedział on na ziemi, oparty plecami o nogi Dylana. Miał podkrążone oczy z których co chwilę wypływały pojedyncze łzy, które skapywały na chodnik.
-Co mu się stało?- zapytałem cicho
-Przeżywa ciężkie zerwanie, ale nie zaprzątaj sobie tym swojej słodkiej główki-powiedział mój chłopak i mocniej ścisnął moją dłoń.
Postanowiłem posłuchać mojego chłopaka i nie myśleć o cudzych problemach, tak jak zawsze. Będę się dobrze bawił i tyle.
Ogólnie ten rozdział miał być kompletnie o czymś innym, ale wyszło jak wszyło. Mam nadzieję że rozdział się spodoba.